piątek, 10 kwietnia 2015

1.

Właśnie skończyła się moja ostatnia lekcja, jaką była fizyka. Byłam zmęczona i najchętniej położyłabym się w swoim pokoju. Włączyłabym muzykę, założyła słuchawki i uciekła do jakiegoś wymyślonego przez siebie świata. Tak może byłam niepoprawną marzycielką, przez co miałam utrudnione życie tu w realu. Marzyłam o księciu z bajki, choć przez jakiś czas wydawało mi się, że poznałam owego księcia. Nie, nie będę o tym teraz myśleć!
Skręciłam w prawo i zeszłam po schodkach na dół, do szatni. Gdzie są moje buty? O, tu są. Wciągnęłam na nogi moje brązowe trzewiki, założyłam kurtkę, szalik i czapkę, jedną z tej nowej dostawy od Piotrka. Na Hofera, do czego mu tyle tych czapek? „Nie marudź! Przynajmniej możesz dobierać czapkę do koloru skarpetek!” Tak, tak… Tyle że ja mam same białe i czarne skarpetki, a ani jednej czapki w tych kolorach. Nie jestem Piotrkiem, nie kupuje skarpetek pod kolor do czapek…
-O Zosia, pośpiesz się, bo nie zdążysz pójść po Kubusia!- jeszcze tylko jej brakowało. Niech się martwi o siebie. Uśmiechnęłam się pod nosem, chwyciłam swoją nową torbę z adidasa i wyszłam z szatni.
Kim była wspomniana wcześniej dziewczyna? Nazywa się ona Emilia i chodzi ze mną do klasy. Najpierw ona i jej przyjaciółeczka, Eliza, udawały moje dobre koleżanki, a potem… Potem wykorzystały wszystkie informacje o mnie przeciwko mnie samej. Głupia byłam, ale tak to już jest, gdy się przychodzi do nowej szkoły i niczego się o danej osobie nie wie. Najgorsze jest to, że ta cała Emila i jej Eliza są przebiegłe i tak się ze mnie śmieją, że nikt oprócz mnie o tym nie wie. Każdy ma je za takie święte. Ulubienice naszej wychowawczyni. Masakra! Jeszcze półtora roku i skończę te beznadziejne liceum. Może zazdrościły mi, że przyjaźnie się z polskimi skoczkami? Może przeszkadzały im moje dobre oceny? A może robiły to dlatego, że byłam łatwym celem? Nieśmiała. Dobrze wychowana. Nieumiejąca się odgryźć ani odmówić… Dlaczego w szkole nie mogę być taka jak w domu lub w gronie swoich skocznym przyjaciół?
Spojrzałam na ziemię. Na chodniku, po którym szłam, leżał niewielki kamień. Zaczęłam go kopać przed siebie starając skupić całą swoją uwagę na tym, by leciał on do przodu i nie wypadł ani na ulicę, ani w krzaki.
W końcu doszłam do szkoły Kuby. Chłopczyk siedział na schodach i czekał już na mnie.
-Znów się spóźniłaś!- aha! Zaczyna się.- Weź przynamniej mój plecak.- posłusznie odebrałam od niego tornister i założyłam sobie na wole ramię. Chwyciłam Kubusia za rękę, ale wyrwał ją jak oparzony.- Oszalałaś Zośka! Taka siara! I to pod szkołą!
-Przecież tu nikogo oprócz nas nie ma…- stwierdziłam, ale go już nie było. Spojrzałam jeszcze raz na podstawówkę chłopca i wtedy zrozumiałam jego zdenerwowanie. Za drzwiami stała Ania, luba Kuby.  Co on teraz biedny zrobi, jeśli ona widziała?
-No przepraszam!- dogoniłam go, ale on przyśpieszył. To chyba bez sensu. Szłam metr za nim przez całą drogę. Dopiero przed domem odległość między nami zmniejszyła się.
Chłopiec wbiegł do domu pierwszy i zatrzasnął mi drzwi przed samym nosem. Okay. Zasłużyłam sobie… Otworzyłam więc drzwi, położyłam jego teczkę w korytarzu i już miałam zdejmować kurtkę, gdy przybiegła do mnie Justyna.
-Dziś masz wolne.- uśmiechnęła się. - Wzięłam sobie wolne. Twoja mama gdzieś pojechała, ale powinna niedługo wrócić. A! I jeszcze mam pytanie. Co się tamtemu stało?
Opowiedziałam w skrócie sytuację, do której doszło zaledwie kilkanaście minut temu. Świeża sprawa, lepiej się do niego jeszcze nie odzywać. I tak mu zaraz przejdzie i przyleci prosić, żebym mu pomogła lekcje odrobić. Zmysłów to on ma aż za dużo, a do nauki go zagnać to masakra jakaś! Do tego dyslektyk niczym jego ojciec… Ale wygadane i charakterek po ojcu ma za to Karolinka, aż strach pomyśleć, cóż to będzie, gdy dziewczynka dorośnie.
Weszłam do swojego domu. Byłam głodna, jak wilk, więc pierwsze co to pobiegłam do lodówki. Pusta. Chyba muszę zrobić jakieś zakupy. Wspięłam się na palce i wyciągnęłam rękę najwyżej jak umiałam. Udało się! Chwyciłam słoik z pieniędzmi na drobne wydatki i wyciągnęłam z niego 10 zł. Odstawiłam go na najwyższą półkę i pobiegłam do biedronki, która znajdowała się niedaleko mnie.
 Wzięłam koszyk i pokierowałam się do stanowiska z pieczywem. Wzięłam papierową torebkę i włożyłam do niej dwie bułki. Wystarczy dla mnie i dla mamy. Potem zrobimy szybki obiad. Trzeba coś jeszcze kupić. Nie mam ochoty na suchą bułkę… Pomyślałam o dżemie, więc przeszłam na drugi koniec sklepu i zatrzymałam się przed regałem zastawionym dżemami, nutellami i innego tego typu kremami.
Co by tu wybrać? Dżem wiśniowy czy może brzoskwiniowy? A może lepiej nutelle? Nie. Nutellę nie, bo mama nie przepada za nią. Ja w sumie też wolę ją do naleśników czy coś, a nie do kanapek. Więc dżem, ale który?
-Truskawkowy.- ten głos rozpoznałabym wszędzie. Olek! Wyciągnął dłoń, chwycił słoik i włożył do mojego koszyka.
-Grzywa! Ale ja nie lubię truskawkowego...- odstawiłam słoik na jego miejsce i chciałam już wziąć wiśniowy, gdy Zniszczoł ponownie umieścił go w moim koszyku.
-Ale ja go lubię…- zrobił minę słodkiego szczeniaczka, więc odpuściłam i poszłam do kasy.- Kup mi gumę do żucia.
-Nie mam pieniędzy.- Zrobiłam dwa kroki do przodu.- Dzień dobry.- powitałam ekspedientkę i odstawiłam koszyk.
-A może jednak?- spytał.
-Nie mam pieniędzy na twoją gumę!
-Może torebkę.-spytała, przeciągając słoik przez skaner.
-Poproszę.- uśmiechnęłam się do kobiety.- Sam sobie ją kup.
-Ale ja też nie mam kasy.-jęknął.
-Zażalenia do Kruczka mój drogi…- objęłam go delikatnie, zapłaciłam, schowałam zakupy do torebki i wyszłam z budynku.
Chłopak dalej marudził, że mu nie kupiłam gumy. Trudno, może to jakoś przeżyje. Przeszliśmy przez ulicę, w którą powinien skręcić, by dojść do swojego domu. Chyba nie zamierza tam wracać. Pewnie pójdzie do mnie… Nie wystarczy mi bułek!
-Od kiedy to się kupuje bułki w biedrze?
-Tylko wtedy, gdy nie chce się iść do piekarni. Grzywa, uprzedzam, że u mnie nie ma zrobionego obiadku. Nich ci Agata gotuje!
-Spokojnie. Podzielisz się ze mną bułką… Agata niczym ty, gotować nie potrafi. Aczkolwiek poza tym wad nie posiada, czego o tobie powiedzieć nie mogę. – nie wiem co on do mnie miał. Dokarmiałam go często. Jak się kłócił się z Agatą to wypłakiwał mi się na ramieniu, bo mimo, iż dziewczyna jest z Katowic to charakterek ma iście góralki. Jak skoki nie wychodziły to chodził ze mną i z Piotrkiem na piwo. Czy czegoś więcej mu do szczęścia potrzeba? A on jeszcze narzeka na mnie!
Szybko minęła nam w dwójkę droga do mojego domu. Nie pozowało mi nic innego, niż zaprosić go do środka. I tak by się wprosił.
-Oleeeek!- ktoś krzyknął z sąsiedniego podwórka. Właściwie to nie ktoś, a pierworodny Żyły. Olek polecił mi, bym poszła do domu zaparzyć herbatkę, a on sprawdzi, co tam się wydarzyło u młodego. Zgodziłam się bez wahania. Nie chciałam rozwiązywać problemów Kubusia tym bardziej, że właśnie zaczęło się wolne od szkoły… Jak dobrze, że Justyna z mamą wzięły na ten cały okres wolne. Zawsze to któraś z nich zajmie się dziećmi, a mi może udałoby się zabrać z chłopakami na turniej czterech skoczni?
Weszłam do domu. W kuchni krzątała się już mama. Położyłam torbę z zakupami na blacie.
-Truskawkowy? Przecież ty go nie lubisz…- mama wzięła się za rozpakowywanie torby.
-Olek do nas wpadnie. –stwierdziłam. Blondynka nawet tego nie skomentowała. Przyzwyczaiła się do tego, że mamy tu często niespodziewanych gości. Wiem, że cieszyła się z tego. Przyjaźniłam się przynajmniej ze skoczkami! W szkole mam przyjaciółkę, jeśli można tak to nazwać. Nazywa się Nikola, ale teraz nie ma dla mnie czasu. Teraz liczy się tylko jej chłopak, Adam, za którym ja z resztą nie przepadam. Jest zarozumiały i widzi tylko swój czubek nosa. Taki laluś.
Mama była w trakcie robienia obiadu. Pomogłam jej robić spagetthi, a Zniszczoła dalej nie było. Co oni tam robią? Zdjęłam patelnię z ognia i wyszłam zobaczyć, co tam się dzieje. Bać się czy jeszcze nie? Otworzyłam drzwi. Kuba trzymał w ręce mój stary łuk z czasów dzieciństwa. Pamiętam, jak tata kupił mi go na urodziny… Ale zaraz! Czy oni celują we mnie?
-Grzyy...- chciałam wołać chłopaka na obiad, ale Kubuś mnie uciszył:
-Ćśśśśś!
Strzała przeleciała kilka centymetrów przede mną . HAHA! Nie trafili! A może oni wcale nie chcieli we mnie strzelać? Spojrzałam w prawo. Pani Stanisława, moja sąsiadka, coś robiła na swojej działce. Strzała uderzyła prosto w jej tyłek. Oh. Będzie się działo…
-Co ty sobie dziewczyno myślisz!?
-Przepraszam za chłopaków…- jęknęłam. Czułam jak robię się cała czerwona ze wstydu.
-Jakich chłopaków! Bawisz się zabawkami dla pięciolatków, zachowujesz się niczym dzieci pana Piotrka i jeszcze chcesz na nich zwalić winę!? Co za dziewucha… -co? Czy ona myśli, że to ja? No ja wiem, że ona za mną nie przepada, ale żeby myśleć, że ja strzelam jej w tyłek? No proszę! Rozejrzałam się. Łuk leżał obok moich nóg, a chłopaków nigdzie nie było widać. Okay, mogło wyglądać na to, że to ja… Ale przecież Olek z Kubą siedzą pewnie za domem i się śmieją… Za jakie grzechy…- Wiedziałam, że dzieci z wielkich miast są źle wychowane… Myślą, że im wszystko wolno!- kobieta dalej kontynuowała kazanie.- Podaj mi ten łuk. -  posłusznie podałam jej zabawkę.- Dorosła dziewczyna, osiemnaście lat i bawi się takimi rzeczami! Co za czasy… Czy ty…
-Przepraszam, muszę iść.- uśmiechnęłam się i pobiegłam za dom. Za sobą usłyszałam jeszcze tylko głos pani Stasi.
-Co za bezczelność! Przerywać starszej kobiecie…
Chłopaki byli za domem tak jak przewidywałam. Zwijali się ze śmiechu.
-Ty niewychowana dziewucho z miasta Warszawy!- Grzywa ponownie wybuchnął śmiechem.
-Ja was chyba kiedyś zabiję!- jęknęłam.- I będzie spokój!- dodałam po chwili.
-Aaaaaa! Tato! Zośka chce nas zabić! RAAAATUUUUUUJ!- w furtce pojawił się Żyła.
-Siemanko Grzywa.
-Cześć Wiewiór.
-Tato no! Ratuj, a nie!
-Przecież Zocha to nawet nie ma sumienia muchy zabić… hehe- roześmiał się Piotruś.
-Pieter, ale muchy nie strzelają łukami w sąsiadki Zosi.- stwierdził Olek, chyba mnie usprawiedliwiając.
-Serio? Strzeliliście w Staśkę!?
-No! Prosto w sam tyłek! Strzał w 10!
-Nono, synu! Brawo! Hehehe. A teraz na obiad, już!- pociągnął go za rękę i sobie poszli.
-My też mamy obiad?
-Mamy…
Poszliśmy prosto do jadalni. Na stole stał już gotowy posiłek. Byłam szczerze zawiedziona postawą Piotrka. Tak wiem, te bezstresowe wychowywanie. Do tego jest mało w domu, chce to jakoś dzieciom wynagrodzić. Ale na Boga! Kuba ma już 8 lat! To tak wyglądać nie może, że on robi co chce. Ktoś musi mu mówić co mu wolno, a czego nie. A tym kimś bynajmniej ja być nie powinnam, a jego ojciec!
-Lewa, jedziesz z nami na turniej?- zapytał nagle Grzywa. Nigdy mnie nie nazywał Lewa. Zawsze robił to Jasiek, czasami Klimek.
-Pewnie nie… Bo komu na co taka Zośka?- spytałam, jednak miało to być pytanie retoryczne. Ewentualnie oczekiwałam od niego jakiegoś „ jak to komu? Każdy cię uwielbia i nie wyobrażam sobie tam jechać bez ciebie!”, ale niczego takiego nie usłyszałam…
-W sumie racja. Tylko byś Kota rozpraszała!- nawinął na widelec makaron i podniósł go do buzi.
-No dzięki! Tyle, że Kot nigdzie nie jedzie… - odburknęłam.
-A no jo! No to tym bardziej musisz tu zostać. – wybrnął ze swojego błędu nawet sprytnie.

Grzywa zjadł z nami obiad, a gdy moja mama zażartowała, że teraz on musi za to pozmywać naczynia, bo zmywarka nam się popsuła, to wybiegł z domu i tylko się za nim kurzyło. Więc gdy pozmywałyśmy i wytarłyśmy naczynie usiadłyśmy na kanapie naprzeciwko telewizora i włączyłyśmy na jakieś trudne sprawy. Nie lubiłyśmy tego, ale nie było nic lepszego do oglądania. Czasami trzeba obejrzeć nawet taką głupotę, jak to...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz