wtorek, 28 kwietnia 2015

3.

*Maciek*
Byłem spóźniony już 5 minut, a zostało mi jeszcze kilka kilometrów drogi. Pieter wydzwania i wydzwania, a ja odebrać nie mogę. Przyśpieszyć też z resztą nie mogę, bo policja za mną jedzie. Co oni tak za mną jadą? Może wiedzą, że to ja i autograf chcą? Zatrzymałbym się i im z chęcią go wręczył, nawet mam ze sobą swój marker i kilka kartek z gotowymi autografami. Ale co jak się zatrzymam i wtedy to oni mi wręczą mandat? Słabo skaczę, więc i z kasą słabo. Nie mam przeznaczonego budżetu na mandaty. Jechałem więc powoli i zgodnie ze wszystkimi możliwymi przepisami, niczym świeżo upieczony kierowca, który właśnie odebrał swoje prawo jazdy. Wlokłem się 60km/h, aż w końcu skręciłam w podwórko Zośki, gdyż z bramy Piotrka wyjeżdżał nasz kadrowy wóz, a ja chciałem zgubić w końcu tą policję. Nagle w mej głowie pojawiła się myśl, że psy za kotami nie przepadają, więc pewnie dlatego czekali aż mi się noga powinie. Niech szukają innego półgłówka. Niech na przykład pojadą za naszymi. Ileż to PZN musiał za nich mandatów płacić w pewnym okresie buntu. Tajner się wkurzył i teraz to z naszych pensji są pokrywane ewentualne ponadprogramowe koszty.
-Dobry!- krzyknąłem, gdy wszedłem do domu.
-Maacieeek!- krzyknął Kubuś i podbiegł do mnie. Przytulił się i wciągnął do salonu. Nawet nie zdążyłem zdjąć jeszcze kurtki! Rzuciłem więc ją na kanapę i poszedłem przywitać się z dziewczynami.
-No chyba sobie żartujesz!- od razu zarzuciła mi Lewandowska, a nawet nie zdążyłem jeszcze wypowiedzieć ani słowa.- Ty masz mi pomagać się nimi opiekować? Wole żarty… To jakieś nieporozumienie! Jak ja dorwę tego Piotrka…
-Też nie jestem zadowolony… Ale czekaj. Co ci nie pasuje w mojej osobie?- przecież się przyjaźniliśmy. O co jej tym razem chodziło ? Ja tej dziewczyny nigdy nie zrozumiem!
-Będę musiała twoich narzekań słuchać, a tego to nawet święty by nie wytrzymał…
-…i by ci walnął patelnią w łeb!- powiedziała Karolcia robiąc wielkie oczy.
-Czemu patelnią i czemu akurat w łeb?- zapytałem.
- Nie wiem…- zastanowiła się dziewczynka.- W bajce tak było!- odpowiedziała po chwili. Co ona za bajki ogląda? Zjechała z kolan Zośki i pobiegła do swojego pokoju, a za nią jej starszy brat. Może nie będzie aż tak źle?
-Okay. Obiecuję nie wypowiedzieć ani słowa o moich nieudanych skokach, pod warunkiem, że ty nie będziesz mi ich wytykać.- podałem jej rękę, a ona ją uścisnęła. Więc chyba pasowała jej taka umowa?
Karolina płakała przez kilka pierwszych nocy. Budziła się i chciała do mamy. Szkoda mi jej było, ale jeszcze bardziej szkoda mi było samego siebie. Z samego rana wstawał Kuba, którego rozpierała energia. Potem trzeba było ich zmusić do zjedzenia śniadania. Po co temu Piotrkowi tyle dzieci, skoro nie chce mu się ich ze sobą zabierać! Czasami miałem tego wszystkiego dość, ja przyzwyczajony do ciszy w dzień i imprez w nocy. Dlatego też chodziłem najczęściej jak się dało po jakiekolwiek zakupy, a również spędzałem więcej czasu na treningach. Szkoda tylko, że skocznie jeszcze mało się nadają do użytku, bo w tedy to już w ogóle mało mnie w domu będzie!
Sylwester zapowiadał się nieciekawie… Nikt mnie nawet nigdzie nie zaprosił… Wszyscy mają jakieś plany. Po co im Kot z dziećmi Żyły? Jednak gdy zadzwonił do mnie mój brat, od razu się rozchmurzyłem. Może przynajmniej tego wieczoru nie spędzę na oglądaniu bajek lub czytaniu dzieciom do snu?
-Słuchaj bracie! Nigdy cię chyba nie potrzebowałem tak bardzo , jak dziś!- stwierdził na powitanie. Wiedziałem, że kto jak to, ale on o mnie nie zapomni! Potem opowiedział o tym, jak bardzo narozrabiali z Arkiem. Naopowiadali dziewczynom z siłowni, że ja będę na imprezie sylwestrowej, którą oni organizują, a teraz te dziewczyny chcą im zwiać, bo nie ma ich idola. Ja to jednak jestem super… Laski, ale w większości te niepełnoletnie niestety, ciągnie do mnie jakbym miał w sobie jakiś magnes. Nie żeby mi to przeszkadzało czy coś. Nawet mi się to podoba. Ale szczerze miałem nadzieję, że te będą akurat dorosłe! Tak w ogóle to po co mojemu bratu jakiekolwiek dziewczyny, skoro ma już tą swoją jedyną? Arek co prawda dalej szuka drugiej połówki niczym ja, ale obaj nie lubimy się bawić czyimiś uczuciami tylko po to, by podbudować nasze męskie ego. Nie zastanawiałem się nad tym dłużej, bo bądź co bądź był to idealny pretekst by spędzić tę sylwestrową noc bez dzieciaków.
Zośka nie przyjęła tego z takim entuzjazmem jak ja, ale w końcu pojechałem tam, obiecując, że zaraz wrócę. Wiedziałem, że tak nie będzie. Po co kłamałem? Nie wiem… Po prostu chyba mam już dość. Jestem chyba jeszcze za młody na dzieci… Poza tym jak można nie pożegnać hucznie starego roku ani nie przywitać nowego? Przecież oni poczują się niekochani!
Okazało się, że sprawa jest grubsza niż by się wydawało, bo przylazło chyba z pół miasta na tę Jakubową imprezę. Czego też ten Psychol z Arkiem nie wymyślą? Arek to nasz wspólny kumpel z akademika. Równy z niego gość, ale lubi nieźle się zabawić.
-Patrz. Tam są te dziewczyny, co chcą cię poznać.- Kuba wskazał na dwie blondynki stojące w kącie i wyglądające przez okno. – Zanieś im po drinku, zagadaj, poproś żeby zostały i nie podrywaj pod żadnym pozorem tej wyższej, bo wpadła w oko Arkowi!
Reszty co się działo nie pamiętam. Gdy się obudziłem była 11.00 i dawno było po imprezie.  Jedyne co wiedziałem na 100%, że musiało być nieźle, bo strasznie bolała mnie głowa. Poszedłem do kuchni. Przy stole siedział Kuba.
-Ciebie też tak suszy?- zapytał, gdy wlałem sobie pełen kubek wody mineralnej.- Wiesz co jest najlepsze? Że starzy wracają do domciu po zakończeniu turnieju. Bo ojcu się nie opłaca jeździć co trzy dni do Warszawy. Nawet nie muszę się śpieszyć  ze sprzątaniem. Mam luzik, nie to co ty. Musisz opiekować się dziećmi i to nie swoimi.- roześmiał się.- Ehh Młody, ty to sobie w życiu nie poradzisz! Przynajmniej wziąłeś się już za Zośkę? Ja to nie mogę, jak wy do siebie pasujecie, a nic z tym nie robicie…
-Psychol, nie zapędzaj się, okay? – ile razy można powtarzać, że nas nic ze sobą nie łączy!? Ale spokojnie Maciek, spokojnie. To tylko głupi Kuba, brat twój chyba nie do końca poprawie rozwinięty… -A co z tą.. hm… jak jej tam… - chwila głębszej zadumy.- Alką Arka?
-Jest git. Spiknęli się nieco i chyba będzie dobrze. Chłopak wpadł po uszy jak ją zobaczył i po to była ta cała impreza. Bo co, miał podejść do nieznajomej dziewczyny i powiedzieć, że ją zaprasza na randkę? To nie w naszym stylu. Zaprosiliśmy więc całą siłownię na imprezę.
-I nagle cała sprawa robi się coraz to jaśniejsza.- uśmiechnąłem się do niego.- Chciałbym poznać dalszy ciąg tej jakże ciekawej opowieści, ale muszę spadać. Zośka mnie chyba zabije!
-Pozdrów ją ode mnie!
*Zosia*
Leżałam wykończona na kanapie w salonie, nawet nie miałam siły wejść po schodach na górę i położyć się do łóżka. I to wcale nie dlatego, że tak hucznie witałam 2015 rok! Zawsze narzekałam na nudne sylwestry, ale od dziś wolę nudne, niż takie! Próbowałam zasnąć, ale jakoś nie potrafiłam.
Usłyszałam jakiś szmer oraz trzaśnięcie drzwiami.
-Wróciłem!- Maciej. Wielmożny pan w końcu wrócił. Wczoraj powiedział, że jedzie na pięć minut pomóc w czymś bratu i przyjacielowi, i że to sprawa życia lub śmierci. I jak pojechał wczoraj o 18 to wrócił dziś po…- spojrzałam kątem oka na zegarek.- po 12. W sumie to wrócił rok później…! Ciekawe co było tak ważnego i trwało tak długo? Czyżby impreza?
Miałam dalej zamknięte oczy, więc skoczek pomyślał chyba sobie, że śpię. Nakrył mnie kocem i zatrzymał się za kanapą. Czułam na sobie jego wzrok i ten wczorajszy, nieświeży zapach. Czyli jednak impreza! W końcu usiadł koło mnie i włączył telewizję. Brat jego, Kuba, ciągle mi powtarza, że Maciek coś do mnie czuję, a boi się tego wyznać. Miałam teraz ku temu okazję, by się przekonać  co do jego uczyć. Nie żeby mi zależało na tej informacji czy coś… Ja do niego nic już nie czuję, żeby było jasne! Rozciągnęłam się i niby dalej przez sen wtuliłam się w niego. Chłopak siedział w bezruchu przez kilka sekund i najprawdopodobniej przewiercał mnie wzrokiem. Chwilę później jednak zaczął się kręcić, próbując  jakoś uwolnić się z mego mocnego uścisku. W końcu postanowiłam mu pomóc i puściłam go. Wstał z kanapy i gdzieś poszedł, najprawdopodobniej do lodówki, bo usłyszałam trzaśnięcie jej drzwiami. To był dobry pretekst do tego, żeby się „obudzić”.
-Ooo książę w końcu się zlitował nade mną i wrócił?- zmieniłam swoją pozycję na siedzącą.
-Przepraszam, nie chciałem cię obudzić.- jęknął.
-Co było tak ważnego, że musiałeś spędzić u swojego brata całą noc i pół dnia, skoro obiecałeś pomagać mi w opiece nad dziećmi? Miałeś jechać na pięć minut… A nie wrócić rok później…
-Nie muszę ci się tłumaczyć.- jaki on jest bezczelny! – A gdzie dzieci?
-Jaki troskliwy wujek się nagle znalazł… Mała w nocy jakiegoś zatrucia dostała czy coś. Myślę, że to przez te chipsy, co rano im kupiłeś, które popijali Picolo, też od ciebie. Nad ranem Kubę też brzuch zaczął pobolewać i są u babci aż do opanowania sytuacji.
-Czyli ile tam będą?- na jego twarzy pojawił się ten jakże specyficzny dla niego krzywy uśmieszek. Cóż on znów kombinował?
-Może do jutra? Może dłużej? Może krócej? – nie odpowiedziałam mu dokładniej, bo skąd miałam to wiedzieć?
Chłopak wbiegł po schodach na górę, po czym usłyszałam dźwięki puszczanej wody z prysznica. Sama poszłam się przejrzeć w lustrze, które wisiało w korytarzu. O mój Boże kochany! Jak ja wyglądam? Pewnie z tego tak Maciek się śmiał… Nie dziwne więc, że tak uciekł. Ogarnęłam jakoś włosy rękoma. Poczeszę się, jak Kot wyjdzie z łazienki.

Kilka minut później zbiegł po schodach i popędził bez słowa do wyjścia. Założył kurtkę, buty, żółto-niebieską czapkę z Wagrafu i wybiegł gdzieś. Nawet nie powiedział gdzie idzie… Ale w sumie po co mi to wiedzieć?

sobota, 18 kwietnia 2015

2.

*Opowiada Zosia*
Jednak nasz spokój i „odmóżdżanie się” nie miało trwać długo. Kilka minut później usłyszałyśmy trzaskanie drzwiami.
Piotrek czy Kuba? A może Justyna z córką lub bez niej? O zgrozo! A co jeśli to cała rodzina Żył!? Chciałyśmy chociaż tą sobotę spędzić spokojnie we własnym towarzystwie, ale byłyśmy tego świadome, że to wręcz niewykonalne w naszym przypadku.
-Gośka! hehe- usłyszałyśmy znajomy, donośny głos. I ten śmiech. A jednak przyszedł sam Piotrek.
-Czego dusza potrzebuje?- mama zapytała uśmiechnięta. Ja również skierowałam wzrok z ekranu telewizora, w którym pewna kobieta pomyliła lustro z tabletem, w stronę Wiewióra. Roześmiałam się. Na jego twarzy dostrzegłam ten sam uśmiech, który pojawiał się na twarzy Kubusia, gdy zrobił coś z czego był naprawdę dumny. Niedaleko pada jabłko od jabłoni…
-Co się Zocha śmiejesz?
-Bo mówiłeś, że gdy się uśmiecham, to jestem piękna!- stwierdziłam i wzięłam pilot do ręki. Trzeba było na coś przełączyć, bo na Polsacie są tak długie reklamy!
-Takie zaloty to do Kota, a nie do mnie. Hehe ja wiem, że jestem przystojny hehe no ale ja zajęty jestem hehehehe. –  wymownie uderzyłam się dłonią o głowę, mając nadzieję, że będzie to wystarczająca odpowiedź. –Ale ja nie o tym… Goosiuu mam dla ciebie i Justyny wakacje!
-Czekaj. Że co?- mama, jak i ja sama mało co zrozumiałyśmy z dalszej części jego wypowiedzi.
-Bo ja chcę zabrać was, znaczy Justynę i ciebie Gośka, a Zośka by się opiekowała dzieciakami!
-Ale gdzie ty nas chcesz Piotruś zabrać?
-No na Turniej Czterech Skoczni! Jedzie chyba nawet Kamil z Ewą, no i Jasiek, Grzywa, Mustaf znaczy Kubacki, Klimek, a no i ja! A Justyna się uparła, że nie zostawi dzieciaków na głowie Zośki! A ty Zosiu przecież kochasz spędzać czas z moimi dziećmi!
Piotrek spojrzał na mnie. Jego oczy przepełnione były błaganiem, nadzieją i wszystkim, co teraz czuł. Prawda, lubiłam jego dzieci, ale nigdy nie byłam z nimi tak długo sama. Turniej trwa niecałe dwa tygodnie. Nie byłam pewna, czy uda mi się panować samej nad wszystkim przez tak długi czas…
-Piotruuś… Ale czy ja dam radę sama? Tak długo?
-Codziennie się nimi zajmujesz.- przypomniał mi łagodnie, jakbym nie była tego sama świadoma.
-Ale nie na okrągło! Poza tym zawsze ktoś jest obok. Ty, Justyna lub mama. Nawet jak siedzę z nimi sama, to wiem, że ktoś z was jest gdzieś w Wiśle, Zakopanem lub Ustroniu! A nie w Niemczech lub Austrii… Stamtąd tak szybko nie wrócicie, gdy coś się stanie…
-A cóż się może stać!? Hehehe Chyba, że wkurzycie Staśkę, to wtedy… Wtedy do mnie zadzwonisz hehehe i ja z nią pogadam… Nawet łuk mi oddała! Hehehe
Odłożyłam pilot. Czy dam sobie radę? Nawet do szkoły się wtedy nie chodzi, bo ferie… Będę ich miała dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przez prawie dwa tygodnie. Zawsze mogę ich wcześniej kłaść spać. Zawieźć na trochę do babci. Ale to i tak długo. Bardzo długo! Nawet nie będę miała czasu odpocząć od nich. A musicie uwierzyć, że zajmowanie się dziećmi, a w szczególności dziećmi Żyły, to nie taka łatwa praca.
-To co Gośka jedziesz? Jak ty pojedziesz to i Justynka pojedzie!- rozemocjonowany Żyła mówił szybko i niewyraźnie, ale my już do tego zdążyłyśmy przywyknąć. On już po prostu taki był i nikt ani nic go nie zmieni. Mama spojrzała na mnie. Nie chciała zostawiać mnie z takim ciężarem. Od razu po świętach będę musiała  zostać z dzieciakami. Kiedy będę się uczyć? Przecież niedługo kończy się pierwsze półrocze i będę musiała się zacząć poprawiać! A może w ogóle nie będę miała na to czasu? Kobieta czuła, że jako matka zawiodła na całej linii. Nie potrafiła mi stworzyć takiego dzieciństwa jakie chciałaby mi dać. I choć mogłaby dla mnie pozbawić się największych przyjemności to i tak wiedziała, że obarcza mnie zbyt wieloma rzeczami. Było nam tym bardziej ciężko, że brakowało mężczyzny w domu. Piotrek starał się GO zastąpić, ale to nie to samo. Bardzo mi GO brakowało, a mama dalej nie potrafiła nikogo pokochać tak, jak kochała JEGO.
Spojrzałam zaniepokojona na swoją mamę, która siedziała na fotelu zamyślona i nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Patrzyła tylko na mnie opiekuńczym wzrokiem pełnym żalu do samej siebie.
-Jedź. Dam radę.- uśmiechnęłam się do niej. Przecież  mamie też należały się wakacje chociażby w zimie. W lato i tak nigdzie nie wyjedziemy. Spędzimy wakacje razem w Polsce. Może pojedziemy do Warszawy na cmentarz i jakieś większe zakupy. Potem sprawdzimy jak przyjacielowi mamy udaje się prowadzenie firmy, która niegdyś należała do naszej rodziny. Ewentualnie pojedziemy na tydzień nad morze, jak co roku. Odwiedzimy ciotkę Elę i pospacerujemy z jej synem, Marcelem, po plaży. Potem to on przyjedzie do nas w góry i wtedy to ja będę oprowadzać go po Krupówkach i innych miejscach, bez których zwiedzenia wyjazd w góry byłby bez sensu.
-Naprawdę?- Kobieta chwyciła moją rękę. Nie była pewna czy powinna się zgodzić.
-Ja jej znajdę pomoc!- zaproponował Żyła.- Czyli jedziesz?- mama kiwnęła niepewnie głową.- Hehehe!- i już go nie było.
*opowiada Maciek Kot *
-Piotrek… To niepoważne!- zrobiłem kolejny łyk zimnego piwa. Więc dlatego Wiewiór zaprosił mnie tu do pubu. Sprawę miał i to poważną. Przykro mi, ale ja mu w tym nie pomogę.
-No ale obiecałem Gosi i Zośce!- machał rękoma niczym opętany.
-Piotrek nie i już!- uderzyłem ręką w stół jako protestacja i stanowcze NIE dla jego prośby.
-Maniek! A kto wziął cię ze sobą na sianokosy? – próbuje mnie podejść z innej strony. Wymieni wszystkie pozytywne rzeczy, które dla mnie uczynił przez ostatnią dekadę. No może trochę mniej, bo tyle się nie znamy…
-No ty.- przyznałem. Ja znam te jego wszystkie gierki. I tak się nie zgodzę!
-Dzięki komu zyskałeś taką przyjaciółkę, jaką jest Zośka? – oparł się o stół i wyciągnął pod nim nogi, dotykając butem mojej łydki. Kopnąłem go i od razu jego kończyny wróciły na swoje poprzednie miejsce.
-Dzięki tobie. A kto próbował mnie z nią zeswatać, psując tym samym nasze relacje na kilka lat?- ty mi podajesz same pozytywy, to ja ci wymienię negatywy. HA!
-Boś ty głupi! Pacz na jaką śliczną dziewczynę wyrosła, a ty spanikowałeś! Z resztą jak zwykle… „Za młoda!” Akurat! Dobre sobie! Dla ciebie jedne za młode, drugie za stare, trzecie za grube, czwarte za chude! Inne mają zły odcień włosów, a jeszcze inne… Za krótkie nogi! Niektóre mają też za długie… Jedne mają…
-Dobra, dobra. Starczy. Nie i już, Pieter. Ja nie chce mieć twoich dzieci, ani Zośki na głowie!
-Kocur! Nie to, że skakać ostatnio nie umiesz, to…- to był cios poniżej pasa! Chciałem wstać i wyjść z tego lokalu. Taki przyjaciel z niego! Zanim wesprzeć i powiedzieć, że będzie lepiej, to zarzuca, że ja skakać nie potrafię! Ja nie umiem skakać? Ja!? Maciej Kot!? Ostatnio mi może nie wychodzi, ale jestem dobry w tym co robię. Muszę tylko poćwiczyć i odzyskać formę, którą miałem w tamtym sezonie, a nawet skakać o metr dalej!- No nie obrażaj się, no! Zachowujesz się jak baba przed okresem… - nikt nie umie tak przepraszać, jak on.- Słuchaj. Ode mnie będziesz miał blisko na skocznię. Nie będziesz musiał słuchać gadania Rafała co robisz nie tak, bo przecież nic bardziej nie wkurza niż zrzędzenie ojca! Do tego będziesz miał dwie piękne dziewczyny pod dachem i mądrego chłopca, z którym możesz chodzić na treningi! Tylko ostrzegam! Zośkę możesz sobie brać, ale mojej Karolci nie ruszaj!
-Stary, ona ma 3 lata! Za kogo ty mnie uważasz? Lewandowskiej też nie ruszę, bo też to jeszcze dzieciak.- co ja, pedofilem jestem? Nie no! Fajnie się dowiedzieć, za kogo uważa cię twój własny przyjaciel…
-Pełnoletni dzieciak.- przypomniał.- Pomyśl też, że…
-Ty już lepiej wcale nie myśl.- zaciągnąłem kolejny łyk piwa.- Okay. Zaryzykuje, ale nie ze względu na Zochę, a na bliskość do skoczni i to, że jesteś moim przyjacielem. W innym przypadku na pewno bym się na ten cały cyrk nie zgodził…
-Dzięki ci, przyjacielu! To co, jeszcze po jednym piwku?
-Czemuż by nie?- na co jak na co, ale na piwko zawsze mam ochotę. Szczególnie z Wiewiórem.
***
Po zakończonych Mistrzostwach Polski, które z resztą zepsułem i wygrał je Żyła, podszedł do mnie Kruczek.
-Ty wiesz, że ja ciebie nie biorę na Turniej Czterech Skoczni głównie dlatego, że mam nadzieję, że potrenujesz i wrócisz do formy? Nie chce pierwszych miejsc. Nie chcę nawet pierwszej dziesiątki. Chcę żebyś regularnie wchodził do pierwszej trzydziestki i punktował. A potem co konkurs o jedno miejsce wyżej. Nie od razu Rzym zbudowali!- trener poklepał mnie po ramieniu.
-Tyle, że to nie takie proste. Chciałbym dobrze, ale mi nie wychodzi… A jeśli już wyjdzie w miarę, to czuję, że mogę skoczyć jeszcze te kilka metrów dalej, tak jak dziś, i wtedy w ogóle nie wychodzi…- jęknąłem.
-Bo twoja niedyspozycja siedzi w głowie! Przez ten czas nie myśl tyle, zajmij się czymś oprócz skoków. Piotrek mówił, że będziesz się jego dziećmi zajmował i że zmusił cię, choć tego nie chciałeś. A może to była najlepsza decyzja, którą mogłeś podjąć? Przecież ty masz chłopaku życie poza skokami! Może nie powinienem tego mówić jako trener, ale przecież wiemy, że tak jest. Więc weź się w garść i bierz się do roboty! A no i pomyśl może trochę o znalezieniu sobie w końcu dziewczyny! Może właśnie druga połówka ci jest teraz potrzebna? Na twoim miejscu pomyślałbym o Zosi, fajna z niej dziewczyna! No to zostawiam cię z tą myślą. Cześć.- machnął mi ręką.

-Zośka to jeszcze dziecko!- krzyknąłem do jego pleców, ale on nawet się nie odwrócił. Co oni się wszyscy tak przyczepili do nas? Nie byłem, nie jestem i nie będę nigdy z Zośką!

piątek, 10 kwietnia 2015

1.

Właśnie skończyła się moja ostatnia lekcja, jaką była fizyka. Byłam zmęczona i najchętniej położyłabym się w swoim pokoju. Włączyłabym muzykę, założyła słuchawki i uciekła do jakiegoś wymyślonego przez siebie świata. Tak może byłam niepoprawną marzycielką, przez co miałam utrudnione życie tu w realu. Marzyłam o księciu z bajki, choć przez jakiś czas wydawało mi się, że poznałam owego księcia. Nie, nie będę o tym teraz myśleć!
Skręciłam w prawo i zeszłam po schodkach na dół, do szatni. Gdzie są moje buty? O, tu są. Wciągnęłam na nogi moje brązowe trzewiki, założyłam kurtkę, szalik i czapkę, jedną z tej nowej dostawy od Piotrka. Na Hofera, do czego mu tyle tych czapek? „Nie marudź! Przynajmniej możesz dobierać czapkę do koloru skarpetek!” Tak, tak… Tyle że ja mam same białe i czarne skarpetki, a ani jednej czapki w tych kolorach. Nie jestem Piotrkiem, nie kupuje skarpetek pod kolor do czapek…
-O Zosia, pośpiesz się, bo nie zdążysz pójść po Kubusia!- jeszcze tylko jej brakowało. Niech się martwi o siebie. Uśmiechnęłam się pod nosem, chwyciłam swoją nową torbę z adidasa i wyszłam z szatni.
Kim była wspomniana wcześniej dziewczyna? Nazywa się ona Emilia i chodzi ze mną do klasy. Najpierw ona i jej przyjaciółeczka, Eliza, udawały moje dobre koleżanki, a potem… Potem wykorzystały wszystkie informacje o mnie przeciwko mnie samej. Głupia byłam, ale tak to już jest, gdy się przychodzi do nowej szkoły i niczego się o danej osobie nie wie. Najgorsze jest to, że ta cała Emila i jej Eliza są przebiegłe i tak się ze mnie śmieją, że nikt oprócz mnie o tym nie wie. Każdy ma je za takie święte. Ulubienice naszej wychowawczyni. Masakra! Jeszcze półtora roku i skończę te beznadziejne liceum. Może zazdrościły mi, że przyjaźnie się z polskimi skoczkami? Może przeszkadzały im moje dobre oceny? A może robiły to dlatego, że byłam łatwym celem? Nieśmiała. Dobrze wychowana. Nieumiejąca się odgryźć ani odmówić… Dlaczego w szkole nie mogę być taka jak w domu lub w gronie swoich skocznym przyjaciół?
Spojrzałam na ziemię. Na chodniku, po którym szłam, leżał niewielki kamień. Zaczęłam go kopać przed siebie starając skupić całą swoją uwagę na tym, by leciał on do przodu i nie wypadł ani na ulicę, ani w krzaki.
W końcu doszłam do szkoły Kuby. Chłopczyk siedział na schodach i czekał już na mnie.
-Znów się spóźniłaś!- aha! Zaczyna się.- Weź przynamniej mój plecak.- posłusznie odebrałam od niego tornister i założyłam sobie na wole ramię. Chwyciłam Kubusia za rękę, ale wyrwał ją jak oparzony.- Oszalałaś Zośka! Taka siara! I to pod szkołą!
-Przecież tu nikogo oprócz nas nie ma…- stwierdziłam, ale go już nie było. Spojrzałam jeszcze raz na podstawówkę chłopca i wtedy zrozumiałam jego zdenerwowanie. Za drzwiami stała Ania, luba Kuby.  Co on teraz biedny zrobi, jeśli ona widziała?
-No przepraszam!- dogoniłam go, ale on przyśpieszył. To chyba bez sensu. Szłam metr za nim przez całą drogę. Dopiero przed domem odległość między nami zmniejszyła się.
Chłopiec wbiegł do domu pierwszy i zatrzasnął mi drzwi przed samym nosem. Okay. Zasłużyłam sobie… Otworzyłam więc drzwi, położyłam jego teczkę w korytarzu i już miałam zdejmować kurtkę, gdy przybiegła do mnie Justyna.
-Dziś masz wolne.- uśmiechnęła się. - Wzięłam sobie wolne. Twoja mama gdzieś pojechała, ale powinna niedługo wrócić. A! I jeszcze mam pytanie. Co się tamtemu stało?
Opowiedziałam w skrócie sytuację, do której doszło zaledwie kilkanaście minut temu. Świeża sprawa, lepiej się do niego jeszcze nie odzywać. I tak mu zaraz przejdzie i przyleci prosić, żebym mu pomogła lekcje odrobić. Zmysłów to on ma aż za dużo, a do nauki go zagnać to masakra jakaś! Do tego dyslektyk niczym jego ojciec… Ale wygadane i charakterek po ojcu ma za to Karolinka, aż strach pomyśleć, cóż to będzie, gdy dziewczynka dorośnie.
Weszłam do swojego domu. Byłam głodna, jak wilk, więc pierwsze co to pobiegłam do lodówki. Pusta. Chyba muszę zrobić jakieś zakupy. Wspięłam się na palce i wyciągnęłam rękę najwyżej jak umiałam. Udało się! Chwyciłam słoik z pieniędzmi na drobne wydatki i wyciągnęłam z niego 10 zł. Odstawiłam go na najwyższą półkę i pobiegłam do biedronki, która znajdowała się niedaleko mnie.
 Wzięłam koszyk i pokierowałam się do stanowiska z pieczywem. Wzięłam papierową torebkę i włożyłam do niej dwie bułki. Wystarczy dla mnie i dla mamy. Potem zrobimy szybki obiad. Trzeba coś jeszcze kupić. Nie mam ochoty na suchą bułkę… Pomyślałam o dżemie, więc przeszłam na drugi koniec sklepu i zatrzymałam się przed regałem zastawionym dżemami, nutellami i innego tego typu kremami.
Co by tu wybrać? Dżem wiśniowy czy może brzoskwiniowy? A może lepiej nutelle? Nie. Nutellę nie, bo mama nie przepada za nią. Ja w sumie też wolę ją do naleśników czy coś, a nie do kanapek. Więc dżem, ale który?
-Truskawkowy.- ten głos rozpoznałabym wszędzie. Olek! Wyciągnął dłoń, chwycił słoik i włożył do mojego koszyka.
-Grzywa! Ale ja nie lubię truskawkowego...- odstawiłam słoik na jego miejsce i chciałam już wziąć wiśniowy, gdy Zniszczoł ponownie umieścił go w moim koszyku.
-Ale ja go lubię…- zrobił minę słodkiego szczeniaczka, więc odpuściłam i poszłam do kasy.- Kup mi gumę do żucia.
-Nie mam pieniędzy.- Zrobiłam dwa kroki do przodu.- Dzień dobry.- powitałam ekspedientkę i odstawiłam koszyk.
-A może jednak?- spytał.
-Nie mam pieniędzy na twoją gumę!
-Może torebkę.-spytała, przeciągając słoik przez skaner.
-Poproszę.- uśmiechnęłam się do kobiety.- Sam sobie ją kup.
-Ale ja też nie mam kasy.-jęknął.
-Zażalenia do Kruczka mój drogi…- objęłam go delikatnie, zapłaciłam, schowałam zakupy do torebki i wyszłam z budynku.
Chłopak dalej marudził, że mu nie kupiłam gumy. Trudno, może to jakoś przeżyje. Przeszliśmy przez ulicę, w którą powinien skręcić, by dojść do swojego domu. Chyba nie zamierza tam wracać. Pewnie pójdzie do mnie… Nie wystarczy mi bułek!
-Od kiedy to się kupuje bułki w biedrze?
-Tylko wtedy, gdy nie chce się iść do piekarni. Grzywa, uprzedzam, że u mnie nie ma zrobionego obiadku. Nich ci Agata gotuje!
-Spokojnie. Podzielisz się ze mną bułką… Agata niczym ty, gotować nie potrafi. Aczkolwiek poza tym wad nie posiada, czego o tobie powiedzieć nie mogę. – nie wiem co on do mnie miał. Dokarmiałam go często. Jak się kłócił się z Agatą to wypłakiwał mi się na ramieniu, bo mimo, iż dziewczyna jest z Katowic to charakterek ma iście góralki. Jak skoki nie wychodziły to chodził ze mną i z Piotrkiem na piwo. Czy czegoś więcej mu do szczęścia potrzeba? A on jeszcze narzeka na mnie!
Szybko minęła nam w dwójkę droga do mojego domu. Nie pozowało mi nic innego, niż zaprosić go do środka. I tak by się wprosił.
-Oleeeek!- ktoś krzyknął z sąsiedniego podwórka. Właściwie to nie ktoś, a pierworodny Żyły. Olek polecił mi, bym poszła do domu zaparzyć herbatkę, a on sprawdzi, co tam się wydarzyło u młodego. Zgodziłam się bez wahania. Nie chciałam rozwiązywać problemów Kubusia tym bardziej, że właśnie zaczęło się wolne od szkoły… Jak dobrze, że Justyna z mamą wzięły na ten cały okres wolne. Zawsze to któraś z nich zajmie się dziećmi, a mi może udałoby się zabrać z chłopakami na turniej czterech skoczni?
Weszłam do domu. W kuchni krzątała się już mama. Położyłam torbę z zakupami na blacie.
-Truskawkowy? Przecież ty go nie lubisz…- mama wzięła się za rozpakowywanie torby.
-Olek do nas wpadnie. –stwierdziłam. Blondynka nawet tego nie skomentowała. Przyzwyczaiła się do tego, że mamy tu często niespodziewanych gości. Wiem, że cieszyła się z tego. Przyjaźniłam się przynajmniej ze skoczkami! W szkole mam przyjaciółkę, jeśli można tak to nazwać. Nazywa się Nikola, ale teraz nie ma dla mnie czasu. Teraz liczy się tylko jej chłopak, Adam, za którym ja z resztą nie przepadam. Jest zarozumiały i widzi tylko swój czubek nosa. Taki laluś.
Mama była w trakcie robienia obiadu. Pomogłam jej robić spagetthi, a Zniszczoła dalej nie było. Co oni tam robią? Zdjęłam patelnię z ognia i wyszłam zobaczyć, co tam się dzieje. Bać się czy jeszcze nie? Otworzyłam drzwi. Kuba trzymał w ręce mój stary łuk z czasów dzieciństwa. Pamiętam, jak tata kupił mi go na urodziny… Ale zaraz! Czy oni celują we mnie?
-Grzyy...- chciałam wołać chłopaka na obiad, ale Kubuś mnie uciszył:
-Ćśśśśś!
Strzała przeleciała kilka centymetrów przede mną . HAHA! Nie trafili! A może oni wcale nie chcieli we mnie strzelać? Spojrzałam w prawo. Pani Stanisława, moja sąsiadka, coś robiła na swojej działce. Strzała uderzyła prosto w jej tyłek. Oh. Będzie się działo…
-Co ty sobie dziewczyno myślisz!?
-Przepraszam za chłopaków…- jęknęłam. Czułam jak robię się cała czerwona ze wstydu.
-Jakich chłopaków! Bawisz się zabawkami dla pięciolatków, zachowujesz się niczym dzieci pana Piotrka i jeszcze chcesz na nich zwalić winę!? Co za dziewucha… -co? Czy ona myśli, że to ja? No ja wiem, że ona za mną nie przepada, ale żeby myśleć, że ja strzelam jej w tyłek? No proszę! Rozejrzałam się. Łuk leżał obok moich nóg, a chłopaków nigdzie nie było widać. Okay, mogło wyglądać na to, że to ja… Ale przecież Olek z Kubą siedzą pewnie za domem i się śmieją… Za jakie grzechy…- Wiedziałam, że dzieci z wielkich miast są źle wychowane… Myślą, że im wszystko wolno!- kobieta dalej kontynuowała kazanie.- Podaj mi ten łuk. -  posłusznie podałam jej zabawkę.- Dorosła dziewczyna, osiemnaście lat i bawi się takimi rzeczami! Co za czasy… Czy ty…
-Przepraszam, muszę iść.- uśmiechnęłam się i pobiegłam za dom. Za sobą usłyszałam jeszcze tylko głos pani Stasi.
-Co za bezczelność! Przerywać starszej kobiecie…
Chłopaki byli za domem tak jak przewidywałam. Zwijali się ze śmiechu.
-Ty niewychowana dziewucho z miasta Warszawy!- Grzywa ponownie wybuchnął śmiechem.
-Ja was chyba kiedyś zabiję!- jęknęłam.- I będzie spokój!- dodałam po chwili.
-Aaaaaa! Tato! Zośka chce nas zabić! RAAAATUUUUUUJ!- w furtce pojawił się Żyła.
-Siemanko Grzywa.
-Cześć Wiewiór.
-Tato no! Ratuj, a nie!
-Przecież Zocha to nawet nie ma sumienia muchy zabić… hehe- roześmiał się Piotruś.
-Pieter, ale muchy nie strzelają łukami w sąsiadki Zosi.- stwierdził Olek, chyba mnie usprawiedliwiając.
-Serio? Strzeliliście w Staśkę!?
-No! Prosto w sam tyłek! Strzał w 10!
-Nono, synu! Brawo! Hehehe. A teraz na obiad, już!- pociągnął go za rękę i sobie poszli.
-My też mamy obiad?
-Mamy…
Poszliśmy prosto do jadalni. Na stole stał już gotowy posiłek. Byłam szczerze zawiedziona postawą Piotrka. Tak wiem, te bezstresowe wychowywanie. Do tego jest mało w domu, chce to jakoś dzieciom wynagrodzić. Ale na Boga! Kuba ma już 8 lat! To tak wyglądać nie może, że on robi co chce. Ktoś musi mu mówić co mu wolno, a czego nie. A tym kimś bynajmniej ja być nie powinnam, a jego ojciec!
-Lewa, jedziesz z nami na turniej?- zapytał nagle Grzywa. Nigdy mnie nie nazywał Lewa. Zawsze robił to Jasiek, czasami Klimek.
-Pewnie nie… Bo komu na co taka Zośka?- spytałam, jednak miało to być pytanie retoryczne. Ewentualnie oczekiwałam od niego jakiegoś „ jak to komu? Każdy cię uwielbia i nie wyobrażam sobie tam jechać bez ciebie!”, ale niczego takiego nie usłyszałam…
-W sumie racja. Tylko byś Kota rozpraszała!- nawinął na widelec makaron i podniósł go do buzi.
-No dzięki! Tyle, że Kot nigdzie nie jedzie… - odburknęłam.
-A no jo! No to tym bardziej musisz tu zostać. – wybrnął ze swojego błędu nawet sprytnie.

Grzywa zjadł z nami obiad, a gdy moja mama zażartowała, że teraz on musi za to pozmywać naczynia, bo zmywarka nam się popsuła, to wybiegł z domu i tylko się za nim kurzyło. Więc gdy pozmywałyśmy i wytarłyśmy naczynie usiadłyśmy na kanapie naprzeciwko telewizora i włączyłyśmy na jakieś trudne sprawy. Nie lubiłyśmy tego, ale nie było nic lepszego do oglądania. Czasami trzeba obejrzeć nawet taką głupotę, jak to...

czwartek, 9 kwietnia 2015

Prolog:

Wiesz… Byłam wtedy w szkole. Nauczycielka podeszła do mnie na przerwie i poprosiła, bym weszła do jej sali. Powiedziała, że mama kazała mi wrócić do domu.
-Może to nie jest pilne? Może jak pójdę do domu po lekcjach to nic się nie stanie?- zapytałam naiwnie.
-Mówiła, że to… że to pilne.- głos się jej na chwilę załamał, ale po chwili kontynuowała zdanie. Powiedziała, żebym po prostu wróciła do domu i niczym się nie przejmowała. Tak po prostu.
Nie wiedziałam co czekało na mnie w domu. Ostatnio marzyłam, by jechać na konkurs Pucharu Świata do Zakopanego. Jest on pojutrze. Może mama z tatą jednak kupili te bilety i pojedziemy tam? Jeśli tak, to chyba ich wyściskam najmocniej jak potrafię. A może tata postanowił, że kupi ten nowy dom i zaraz pojedziemy go obejrzeć? Nasz apartament jest nudny, nie w naszym stylu! Stać nas już na niewielki domek jednorodzinny na obrzeżach miasta! Ale to wszystko mogłoby poczekać… To wszystko nie jest warte tego, abym popsuła swoją stu procentową frekwencję w nowej szkole, w najlepszym gimnazjum w całej Warszawie!
Weszłam do domu. W przedpokoju panował totalny bałagan, co nie było w stylu taty, który był pedantem, co bardzo denerwowało moją mamę, która lubi taki artystyczny nieład. Ale to co zastało mnie w wejściu nie było nawet artystycznym nieładem! Płaszcz mamy, jakieś dokumenty, też zapewne jej, leżały na podłodze. Coś się musiało stać…  Nie byłam pewna, czy chce wejść głębiej do mieszkania, bałam się co tam zobaczę. Na szczęście podbiegła do mnie mama. Była zapłakana, miała rozmazany makijaż. Popatrzyła się na mnie i przytuliła się do mnie mocno.
-Mamo… Co się stało?- płakałam razem z nią, choć nie wiedziałam, co się tak naprawdę wydarzyło.- Gdzie tata?- coś kazało mi się o to zapytać. Mama zaczęła jeszcze głośniej płakać. Czy coś stało się tacie? Po mojej głowie przeszło wtedy chyba tysiące myśli. Pomyślałam jednak, że co takiego mogłoby się stać? Zaparzyłam mamie melisę i gdy wzięła łyk gorącego napoju, postanowiłam wrócić do tematu.
-Mamo… Co się stało?- zadałam te samo pytanie po raz kolejny. Na nic więcej w tym momencie nie było mnie stać.
-Tato… Tata miał wypadek…- kobieta zaczęła głaskać mnie po głowie. Jej ręka, jak i cała ona, drżała. Nie potrafiłam jej uspokoić. Ale gdy wypowiedziała te słowa i głos jej się załamał, zrozumiałam, że mój tata zginął… Mimo, że tego nie powiedziała, to po prostu to czułam. Zaczęłam płakać. Chciało mi się krzyczeć, ale nie miałam na to siły. Zbyt duże przeżycie, jak na trzynastolatkę... Dzieci w tym wieku potrzebują zarówno matki, jak i ojca, którego właśnie wtedy straciłam.
-Damy radę mamo… Damy radę…- szepnęłam jej do ucha. Nie byłam tego taka pewna, czy damy radę, ale czułam, że muszę ją jakoś pocieszyć…
Wydawało się, że pogrzeb będzie najtrudniejszy, a potem będzie już tylko lepiej. Niestety. Tak się tylko wydawało. Nawet wizyty u psychologa niczego nie dawały. Z każdym dniem coraz bardziej za nim tęskniłam, ale jakoś trzymałam się. Wróciłam po tygodniu do szkoły i wkręciłam się w wir nauki. Jednak mama nie potrafiła tak szybko o tym wszystkim zapomnieć. Przed jej oczami wciąż była jego krew. Jechała z nim wtedy. On kierował. Było ślisko. Wpadli w poślizg. Kozłowali i wpadli do rowu. Jej nie było nic. On – śmierć na miejscu. Dlaczego to spotkało akurat naszą rodzinę?
Mama załamała się i nie wychodziła z domu. Nawet psycholog musiał do niej przychodzić. Nie mogłam na to wszystko patrzeć. Firma, która została nam po tacie, zaczęła upadać. Nie miał kto nią zarządzać. Mama nie była w stanie…
-Jeżeli chcesz, to mogę ją od ciebie odkupić… Wiem, że nie masz teraz głowy do prowadzenia tak ogromnej firmy… Mnie znasz tyle lat, wiesz, że cię nie zawiodę.- nie wierzyłam w słowa, które słyszałam. Jak to? Mama chce sprzedać firmę taty!? Przecież to było całe jego życie!- Tu ci wszystko o nim przypomina… Może przeprowadziłabyś się do jakieś wioski? Wiesz, nie chce ci niczego narzucać, ale spokojne wiejskie życie może pomogłoby ci się jakoś w tym wszystkim odnaleźć?
Na początku nie byłam do tego przyjaźnie nastawiona. Już raz w tym roku moje życie przewróciło się do góry nogami, nie chciałam by stało to się jeszcze raz. Nie chciałam zmieniać stylu życia. Mama obiecała, że nie zrobi niczego bez mojej zgody. Jednak w końcu sprzedałyśmy firmę, a w wakacje przeprowadzaliśmy się na południe Polski, do jednego z miasteczek w górach, a mianowicie do Wisły. Nas obie urzekł niewielki domek, który był akurat na sprzedaż i to w okazyjnej cenie. Miałyśmy pieniądze na nasz nowy dom na obrzeżach Warszawy, którego nigdy już nie kupiliśmy. Sprzedaliśmy firmę i miałyśmy inne oszczędności. Stać nas było na kupno domu, umeblowanie go i jeszcze na jakiś czas na życie. Potem jakoś już sobie poradzimy. Ważne było, by wszystko zacząć od nowa.
Gdy przyjechałyśmy do Wisły od razu kupiliśmy dom. Sprzedawca zapewniał, że mamy wspaniałych sąsiadów po prawej i że jeśli będzie potrzebować pomocy, to od razu do nich iść. Za to na państwo po lewej mamy nie zwracać uwagi, bo to tacy prawdziwi górale, co to i pokłócić się lubią. Dał nam kluczyki i od razu się tu wprowadziłyśmy. W środku było przytulnie, ale prawie nic w nim nie było. Meble zamówiłyśmy już kilka dni temu, więc dziś spokojnie powinny przyjechać. Usiadłyśmy na skrzynkach, które stały w salonie i zaczęłyśmy grać w karty na jednej z nich, aby tylko ciemne myśli nie wracały do naszych głów. Jeszcze jedna stała pusta. Fajnie by było, jakbyśmy postawiły na niej jakiś ładny kwiatek. Od razu można byłoby się poczuć jak w prawdziwym domu!
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
-Kto to może być?- zapytała mnie mama.
-Może ci konfliktowi górale? Pójdę sprawdzę. – otworzyłam drzwi i zobaczyłam za nimi dziwnie znajomą twarz, jednak nie mogłam jej rozpoznać. Coś mi się musiało pomylić.
-Dzień dobry… Ma może pani pożyczyć mąkę? – zapytał uśmiechając się od ucha do ucha. Człowieku, dopiero się wprowadzamy, a ty chcesz mąkę pożyczać? Czy ty jesteś normalny? Co prawda mama jakieś tam jedzenie kupiła, ale czy ma mąkę? – Bo żona nie chce mi cista upiec, bo mąki nie ma! A sklep ten tu, o- wskazał palcem na jakiś nieokreślony punkt po mojej lewej stronie.- jest zamknięty. A ja tak bardzo bym zjadł tego murzynka! Hehe!- mężczyzna wyglądał na jakieś dwadzieścia lat i od razu wzbudzał sympatię.
-Wie pan, my się tu dopiero co wprowadzamy… Ale może mama coś znajdzie.- uśmiechnęłam się i zaprosiłam go do domu.
-Dzień dobry!- mężczyzna przywitał się z moją mamą.- Ma może pani pożyczyć mąkę?
Mąki nie było, ale dwie dodatkowe ręce do roboty się przydały. To też Piotrek, bo tak się nazywał, pomógł nam ogarnąć dom i poczekał z nami na nowe meble. Potem pomógł nam je porozstawiać po całym domu. Jak dobrze, że nie trzeba było malować ścian, bo sprzedawca był tak miły, że zrobił to już za nas…
W rezultacie Piortek do domu wrócił nad ranem i do tego bez mąki. Mogłam sobie tylko wyobrazić, jak bardzo zdenerwować musiała się jego żona… Poszedł po mąkę- wrócił po 5 godzinach bez mąki… Takie rzeczy tylko w Wiśle i tylko u nas!
Potem okazało się, że Piotrka znam z telewizji, bo jest skoczkiem narciarskim! Chociaż jego sława dopiero wzrosła jakiś czas potem, gdy zaczął udzielać wywiadów. Ja odnalazłam się szybko tu w Wiśle, chodziłam tu do szkoły, a po szkole zajmowałam się synkiem Piotrka i Justyny, a dwa lata później również ich córeczką. A Piotrek to było takie nasze pogotowie ratunkowe na wypadek gorszych dni.
Teraz w piątą rocznicę śmierci mojego taty stałam nad jego grobem z NIMI. Mamą, Piotrkiem, Justyną, Kubusiem i Karolinką. Kuba tak jak i jego tata, zachowywał powagę jak nigdy. Tylko Karolinka nie rozumiała, dlaczego panuje tu taka cisza i spokój. Wszyscy stoją z pochylonymi głowami, oprócz mojej mamy, która poprawiała kwiatki.

Dziękuję Ci tato, że postawiłeś ich na naszej drodze…- pomyślałam i spojrzałam na każdego mojego towarzysza z Wisły. Ale ja ich kocham!

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Postacie:

Zosia Lewandowska (lat 18)
Czy można kochać osobę, którą zna się tylko z telewizji? Mimo, że w moim przypadku często jest na odległość wyciągniętej ręki, to i tak boję się wykorzystać szanse, które los podkłada mi pod sam nos. Debilka? Nie, niepoprawna romantyczka…

Małgorzata Lewandowska (lat 42)
Poświęciłabym dla niej wszystko, jednak nie zawsze mam na to siłę. Czasami myślę, że moje życie się skończyło wraz z JEGO życiem, ale wtedy słyszę śmiech Piotrka i wszystkie czarne myśli odpływają. Przecież mam dla kogo żyć, mam córkę!

Piotr Żyła:
Czasem mam ich wszystkich dość! Żony, która każe nie gadać głupot, a sama obgaduje mnie do kamery! Córki, która wyżera kostki z kibla, syna, który skacze jak ja i za nic w świecie nie chce zmienić stylu. Bo przecież Garbik, fajecka, no i poleciało! I weź mu tu wytłumacz, że źle skacze… Na szczęście moje dzieci ogarnia Zosia… Za to ja muszę często ją i Gośkę przywracać do pionu! Dziewczyny dużo przeszły, ale od czego mają takiego wspaniałego sąsiada?

 Justyna Żyła:
Idealna żona, wzorowa matka, najlepsza przyjaciółka i przyszywana „ciotka”? Tak to ja.

Kubuś i Karolinka:
-Oddaj mi te wiązadło!
-A cio to te wiązadło!?
-TAAATOOO! Karolinka mi gryzie wiązadło!

Polska reprezentacja skoczków narciarskich:
-A gdzie trener?
-Szuka Kota.
-Jak to, szuka Kota?
-Bo on poszedł szukać Kubackiego…
-A Kubacki gdzie?
-Poszedł gdzieś z Jankiem…
-A Kamil?
-Kamil jeszcze nie przyjechał.
-To co my tu robimy?
-Właściwie to nie wiem… Chodźmy ich wszystkich poszukać!
_____________________________

Witam ponownie i zapraszam do czytania moich kolejnych wypocin :) Jutro dodam prolog i być może pierwszy rozdział :D Resztę bohaterów będę dodawać z czasem, na razie wystarczy nam tylu :D