piątek, 7 sierpnia 2015

9.

*Piotrek*
-Czy wy kobitki zdajecie sobie sprawę, że zostawiliśmy 4 nieodpowiedzialne dzieciaki i Zośkę samych na prawie dwa tygodnie! Ja to nie wiem czy cokolwiek zostanie z naszych pięknych domów!- westchnąłem na same wspomnienie moich cieplutkich czterech ścian i ulubionego skórzanego fotela, który zupełnie nie pasuje do reszty mebli w salonie. Kupiłem go sobie po ostatnich Mistrzostwach Świata, zasłużyłem sobie chyba, co? Jak w tym roku też zajmiemy jakieś podium, to kupię sobie drugi taki fotel, co by i Justynka mogła obok mnie w takim siedzieć.
-Stary, może nie będzie aż tak źle!- poklepał mnie po ramieniu Kamil. Wyprostowałem się i spojrzałem na niego. Był taki spokojny, jakby czuł, że wszystko będzie okay. Jednak mi coś nie dawało spokoju.
-Wiewiór, za 15 minut będziemy u ciebie pod domem, nie martw się.- roześmiał się Skrobot.
-Ty to lepiej patrz, jak jedziesz! Nie chcę dzieciaków osierocić!- mruknąłem do niego i założyłem słuchawki na uszy. Czym ja się tak przejmuje? Bo co takiego Koty ( bo podobnież Maciek się pomnożył!) mogłyby zrobić mojemu kochanemu fotelowi?
-Ten fotel to taki niewygodny…- przez muzykę przebił się jakże donośny głos mej współmałżonki.
-A ja chciałem ci kupić identyczny…- co oni wszyscy dziś przeciwko mnie?
-Piotruś, dobrze się dziś czujesz?- znów zagadał do mnie Kamil, ale ja dalej nie miałem jakoś ochoty z nikim gadać. Pogłośniłem więc muzykę i przymknąłem oczy. Otworzyłem je dopiero, gdy nasz bus się zatrzymał.
Wybiegłem z pojazdu i pociągnąłem za klamkę. Mój Boże! Zamknięte! Pukam, dzwonię, nic. Pozabijali się? Jednak moje przeczucia takie niezawodne… Z kim ja teraz będę w pokoju na konkursach mieszkał!? A kto mi będzie dzieciaków pilnował!?
-Może jeszcze śpią? Dopiero południe. Mieliśmy wrócić wieczorem.- Justyna,  jak zwykle mądrze myśląca i opanowana, otworzyła drzwi naszym kluczykiem.
Na korytarzu panował względy porządek. Wbiegłem do kuchni. Czyściutko. Salon. FOTEL STOI CAŁY! Ufff. Ale gdzie są dzieciaki, Koty i Zocha? Wpadłem do pokoju Kuby. Żadnej żyjącej duszyczki tu nie było, tak samo jak w naszej sypialni.  Otworzyłem więc drzwi do pokoju Karolci.
-Justysia! Patrz co się stało!- krzyknąłem, ale ona dalej rozmawiała niczego nieświadoma z Małgosią.- JUSTYNA! Patrz co się stało!!!- powtórzyłem dużo głośniej.
-Jednak pozabijali się? – dziewczyny wpadły do pokoju zadyszane. Zmęczyły się pokonaniem kawałka drogi od salonu do pokoju naszej córki? Co za kondycja! Muszę nad nimi z Zośką popracować… Oczywiście jak znajdę Zośkę, bo tu jej nigdzie nie ma…
-Jakby coś się tu zmieniło, ale ani trupów ani brudu tutaj nie ma.- Gośce włączył się czarny humor, ale mi wyjątkowo do śmiechu nie było. Gdzie są moje dzieci? Kto będzie przekazywał dalej moje geny?
-Pomalowali ściany?- zapytała moja żona.
-Brawo! Ale gdzie oni są!?- zapytałem po raz enty.
-Może u mnie? – w końcu Małgośka powiedziała coś mądrego! Brawa dla tej pani!
Pobiegłem nie patrząc na nic, mało nie zabijając się o własne torby, które któryś z tych matołów zostawił na schodach! Czy tak trudno było to wnieść do środka? Pociągnąłem za klamkę. Drzwi były otwarte. Gdy tylko wszedłem do środka, odetchnąłem z ulgą, zarówno Kocur, jak i moje dzieci żyły!
Maniek siedział przywiązany do krzesła, które stało na środku salonu Lewandowskich. Moje dzieciaczki, przebrane za jakiś Indian biegały wkoło niego, ale gdy tylko mnie zobaczyły, przytuliły się do mnie.
-Ale się za wami stęskniłem!- potem dołączyły do nas dziewczyny, więc małolaty poszły się z nimi przywitać. Usłyszałem jakieś jęki. Odwróciłem się. No tak, Maciek dalej siedział związany! Nawet miał taśmą zaklejone usta. Oderwałem mu ją niezbyt delikatnie.
-AŁA!- wydarł się na całą okolice! Zaraz Staśka zadzwoni na policje, że Skarb zakłóca jej święty spokój.- Te twoje dzieci… To nie są dzieci… To POTWORY! – warknął.
-No spokojnie!- pogroziłem mu palcem. Grabi sobie chłopczyna, grabi… -Złość urodzie szkodzi. Nigdy nie wyrwiesz ZośkI!
-Już ją wyrwał.- podbiegł do mnie Kubuś.- Widziałem, jak się prawie całowali!
-No co ty gadasz?
-Co tu taki syf!?- wykrzyknęła nagle Małgośka. Rozejrzałem się dookoła, rzeczywiście, taki tu burdel! Po ilości plastikowych kubków stwierdzam, że musiała być niezła impreza, ale postanowiłem się nie odzywać.- Gdzie Zosia?- spytała głównego podejrzanego.
-Poszła z Kubą kupić worki na śmieci i jakieś płyny, żeby tu ogarnąć to wszystko… Dlaczego tak szybko wróciliście?- jęknął Maniek. Czy on zawsze musi tak marudzić? Gdy tak na niego popatrzyłem, to wrócił mi i humor, i wewnętrzny spokój. Może brakowało mi jego marudzenia? Może rozrabiania dzieciaków? Nie wiem. Muszę stąd jak najszybciej wyjść, bo będą kazać mi sprzątać!
-Dzieciaki, Justyna, Gosia, idziemy na gorącą czekoladę! Ja stawiam! Młodzież sprząta.- hehe mam plan!
-A ja!?- krzyknął Kocur, gdy zamknęły się za nami drzwi. Ciekawe ile posiedzi jeszcze taki przywiązany do tego krzesła.
-To wyście mu to zrobiły?- dzieciaki pokiwały głowami.- To już można chyba podciągnąć do znęcania się nad zwierzętami… hehe A jak mi opowiecie ze szczegółami co tu się działo, to kupię wam jeszcze po dobrym ciastku!
-TAAAAAAAK!
*Maciek*
No i sobie poszli. I zostałem sam. Związany. Dalej piecze mnie skóra wokół ust po tym, jak Pieter oderwał mi tą taśmę. Co ja mu zrobiłem, że zrobił to tak brutalnie!? Słyszę zgrzytanie kluczyka w zamku. Zosia i Kuba. Moje wybawienie!
-Pomóżcie…- jęknąłem, gdy tylko drzwi się otworzyły. Zośka mało nie przewróciła się ze śmiechu. Co w tym śmiesznego? Kuba podszedł, poklepał mnie po ramieniu i też się roześmiał. Ciekawe, jak on by się czuł taki związany i czy też by się tak śmiał! – Możesz mnie rozwiązać?!
-Nie umieć poradzić sobie dwójką małych dzieci…
-Powiedzieli, że mnie zwiążą tylko na chwilę, bo oni są Indianami, a ja … - ale ja jestem głupi!
Nawet dzieci potrafią mnie podejść. Więcej nie będę z nimi siedział, nigdy! Po tych dwóch tygodniach to nie wiem też, czy chce mieć kiedykolwiek własne.
-A gdzie one są?- zapytała Zośka, stawiając butelkę z jakimś płynem na stole.
-Piotrek je zabrał. – rzuciłem idąc do łazienki. Spojrzałem w lustro. Na dodatek byłem cały pomazany jakimś czerwonym mazakiem. Żeby to nie był ten, którym Kubuś pomazał ściany! Jego się nie da zmyć tak szybko… Pech chciał, że to chyba właśnie był on.
-To oni już wrócili? – Kuba zrobił wielkie oczy.
-No wyobraź sobie, że tak. Zanim wrócą ponownie, ma tu być porządek.- odpowiedziałem, próbując odmyć swoją twarz. Nic nie pomagało!
-To choć nam pomóż może!- krzyknęła do mnie Zosia, najprawdopodobniej z kuchni, chyba nawet zamykała właśnie drzwi lodówki. Spojrzałem w lustro. No pięknie, jeszcze się rozmazało.
-Teraz to wyglądasz, jak prawdziwy Indianin.- roześmiał się Kuba.
-Matoł…- postanowiłem nie zwracać uwagi na dogryzki z ich strony. Co z tego, że mam całą twarz czerwoną? To moja sprawa, nie ich.
-Myślisz, że się obraził?- brunetka szepnęła do mojego brata, a ten coś jej odpowiedział. Niestety tak cicho, że tego nie usłyszałem. Dziewczyna roześmiała się, czyli znów mnie obgadywali! Rzuciłem w nich poduszką i poszedłem sprzątać w innym pokoju.
*Zosia*
Skończyliśmy sprzątać akurat w chwili, gdy drzwi mojego domu się otworzyły. Pojawiła się w nich mama. Rozejrzała się.
-Brawo. Jak chcecie, to jednak umiecie posprzątać. – uśmiechnęła się do nas promiennie.
-To mogę już iść?- spytał Maciek. Dalej był na nas obrażony. Mama kiwnęła w jego stronę głową, więc chwycił kurtkę, naciągnął na nogi buty i wybiegł bez pożegnania.
-Przejdzie mu.- Kuba ponownie się roześmiał patrząc przez okno, jak jego brat potknął się o jakiś kamień na chodniku. – Idę, bo on się zabije z tej złości! Cześć.- ucałował mnie w policzek, pożegnał się z moją mamą i wyszedł. W końcu mamy względny spokój!
-Jak było? – spytałam, gdy w końcu mogłam usiąść na kanapie i niczym się nie przejmować. Tak, to były naprawdę ciężkie dwa tygodnie. Chyba zaczęłam doceniać rolę matki.
Usiadłyśmy obok siebie, prostując nogi i zakładając je na stoliku obok. Brakowało mi tego.
-Nie powinnaś poprzypominać sobie czegoś do szkoły?
No tak. Jutro szkoła. Dlaczego!? Jak dobrze, że już niedługo zawody w Wiśle, potem z Zakopanem. Wtedy znów nie pójdę do niej. Nie lubię swojej szkoły.
Pokręciłam przecząco głową. Nie miałam na to teraz siły.
-Opowiedz mi, jak było na turnieju?- spojrzałam w stronę mamy. Uśmiechnęła się na same wspomnienie. Musiało być ciekawie. Fajnie, że tam pojechała. Odprężyła się i odpoczęła trochę, o ile przebywanie tyle czasu ze skoczkami może kogokolwiek odprężać.

-To trzeba przeżyć. Może za rok ty pojedziesz? – spojrzała na mnie troskliwym wzrokiem, albo mi się wydawało, albo nie chciała mi czegoś powiedzieć… 

niedziela, 2 sierpnia 2015

7,8.

7.
Następnego dnia w szkole znów nie miałam spokoju.
-Byłam w ferie w Alpach.- stwierdziła jedna.
-E tam… Alpy… Śnieg i góry, masz to na co dzień. Ja byłam w Egipcie.
-Zośka, a ty gdzie byłaś? – no i się zaczyna!
-W domu. – uśmiechnęłam się.
-I co, pewnie zajmowałaś się bachorami Żyły? – zaśmiała się.- Jaka ty głupia jesteś…- na pewno mądrzejsza od ciebie…- Ja ci dobrze radzę, rzuć to wszystko! Idziesz dziś z nami na imprezę do Igora? – Igor. Chyba najprzystojniejszy chłopak w całej szkole… Ale jutro jest sprawdzian z matematyki.
-Nie, nie mogę.- odpowiedziałam. Po co ja z nimi w ogóle rozmawiam?
-Tak myślałam.- znów wybuchła śmiechem, zarzuciła torebkę na ramie i wyszła, a za nią jej psiapsiółki. Chyba znów mam doła.
Wróciłam do domu. Mama miała dziś jeszcze wolne. Musiała odpocząć po podróży i przygotować się do powrotu do rzeczywistości, czyli pracy w firmie oraz w domu. Dlaczego nie można wymyśleć sobie jakiegoś idealnego świata, zaprosić do niego najbliższe nam osoby i zamieszkać tam, być sobie szczęśliwym i niczym się nie przejmować? Ale może wtedy nie docenilibyśmy szczęścia jakie byłoby nam podarowane…
Otworzyłam drzwi. Zrobiłam to najciszej, jak umiałam. Może mama odsypia ten swój urlop?
Oparłam się o ścianę i zaczęłam ściągać buta. Jednak mama nie spała. Rozmawiała z kimś przez telefon.
-Tomasz. To za wcześnie. – Kim był Tomasz i na co było za wcześnie? Wiem, że nie ładnie podsłuchiwać, ale…- Tak, jak tylko ją na to przygotuję… Obiecuję! … Tak… Jesteś kochany… Dziękuje… Paaa.
Chyba skończyła rozmawiać. Dopiero teraz trzasnęłam drzwiami, zdjęłam drugiego buta i weszłam do kuchni.
-Cześć słońce, jak było w szkole?
-Okay, mamo.- odpowiedziałam. Nie miałam głowy do myślenia o szkole… Kim był Tomasz?
-Zrobiłam dziś pizze. – uśmiechnęła się. Mamo, powiedz mi kim jest Tomasz, nie jestem już głodna… Ale przecież jej tego tak wprost nie powiem.
Po zjedzeniu wspólnego obiadu poszłam do Justyny i Piotrka. On albo ona na pewno coś mi powiedzą. Każdy wie, że Żyła nie zawsze umie trzymać język za zębami i przy odpowiednim podejściu wszystko wypapla.
-Jak tam było na turnieju? Poznaliście kogoś fajnego? – spytałam. Justyna popatrzyła na mnie i roześmiała się. Spojrzałam na nią, domagając się wyjaśnień, ale ona tylko pokręciła głową i zamknęła się w łazience. Mogę dać rękę uciąć, że mrugnęła do Piotrka. Co tu jest grane?
-No poznaliśmy! I to ile osób!- stwierdził Piotr.- Ale ty tu nie odwracaj kota ogonem… choć to może trochę złe porównanie hehe… jak tam z tobą i Mańkiem?
-Ze mną i z Mańkiem? Od razu mówię, że nie wiem cóż ten twój syn sobie ubzdurał, ale my się nie całowaliśmy! Poza tym on jest na mnie obrażony i się nie odzywa…
-Pierwsza kłótnia? Ehh potem się już wprawicie i będzie wam to łatwiej przełknąć.
-Piotrek. Nie jestem z Kotem!
-Zośka, przede mną niczego nie musisz ukrywać! Hehehe Jestem jakby twoim dobrym wujkiem, może starszym bratem? Nazywaj mnie jak chcesz, ale wiedz, że wskoczyłbym za tobą w ogień i jak cię Maniek skrzywdzi, to się do niego już w życiu nie odezwę!
-Piotrek…- nie zdążyłam odpowiedzieć na jego deklarację, bo do domu wpadł Kubuś z jakąś paczką.
-Co tam masz, synu? Hehe Niespodziankę dla tatusia? – że też mu te zmiany tematów przychodzą z taką łatwością. Gadamy o mojej mamie, potem o mnie i Kocie, a teraz już o pudełku. A mnie nadal interesował ten pierwszy temat…
-Mam prezent dla całego naszego domu, jak i dla Zośki.- stwierdził chłopczyk stawiając owe pudło na stole. Te nagle poruszyło się i wybiegł z niego kot. Czarny kot z zielonymi oczyma i białym krawacikiem. Taki kotek elegancik. Był śliczny i malutki. Sama słodycz!- Tato, przygarnijmy go! Ktoś go wyrzucił na śmietnik… A ty lubisz Koty!
-Szacunek do swojego wujka!- Piotrek przejechał ręką po włosach syna.- Pogadam z Justyną.
Jednak Justyna nie była tak uległa jak on.
-Nie ma mowy. Kot to odpowiedzialność. Trzeba go karmić, nauczyć jak ma się zachowywać w domu, no i Piotrze, istnienie możliwość, że podrapie twój fotel. – spojrzałam na Wiewióra. Ten fotel, to jego czuły punkt. Ma na jego punkcie bzika.
-Ale ja już nawet nadałem mu imię!- jęknął Kubuś.- Nazywa się Maciej. Maciuś kici, kici! Widzicie? Reaguje!
-Maciej kot, kot Maciej… ZOSTAJE!- roześmiał się Piotrek i wziął nowego współlokatora na kolana. – A to się Maniek zdziwi, jak mu powiem, że zamieniłam go sobie na lepszy, niemarudzący model! Hehehe

Justyna zrezygnowana pokręciła głową. Chyba nie miała w tej sprawie już zbyt wiele do powiedzenia. 

8.
Właśnie dziś miały odbyć się zawody w Wiśle. Od samego rana nie mogłam się doczekać. Do tego Justyna obiecała, że ma czas, więc zaopiekuje się dzieciakami. Żyć nie umierać! Cieszyłam się bardzo z tego powodu. Wstałam z łóżka, wsunęłam nogi do swoich kapci w różowe kotki, które kupił mi Piotrek. Zeszłam powoli po schodach i skierowałam się do kuchni. Moja mama jeszcze spała. Może to i lepiej? Zaparzyłam sobie kawę o smaku Milki, którą chłopcy przywieźli z Niemiec jako prezent i pamiątka dla mnie z TCS. Szkoda tylko, że prawie całą sami wypili… Usiadłam przy stole, gdy wyświetlacz komórki zaświecił się i usłyszałam sygnał wiadomości.
„Zajechać po ciebie? Powiedzmy, że za pół godziny będziemy u ciebie pod domem.”
Kochana Ewa! Tak się o mnie zawsze troszczy, zawsze o mnie pamięta. Nie zamierzałam iść na treningi, ale skoro nadarzyła mi się taka okazja… Nie powiem nic o tym Piotrkowi, ale się zdziwi jak mnie zobaczy tam na skoczni! Szybko odpisałam, że chętnie się z nimi zabiorę, znaczy z Ewą i Kamilem! Oni tak idealnie do siebie pasowali. Poza tym uwielbiam spędzać z nimi czas, a z Ewą dogadujemy się wręcz idealnie, można rzec, że rozumiemy się nawet bez słów! Na osiemnaste urodziny dostałam od nich lustrzankę, bo fotografia to jest to, co łączy mnie i żonę podwójnego złotego olimpijczyka z Soczi.
Wbiegłam po schodkach na górę i zamknęłam się w łazience. Szybko ogarnęłam się i poszłam pomyśleć przy otwartych drzwiach szafy, w co mam się ubrać. W końcu założyłam bluzę z 4F, którą dostałam niegdyś od Krzysia Miętusa. Co z tego że była męska? Za to jaka cieplutka! Do tego najcieplejsze jeansy jakie miałam i znów wpadłam do łazienki. Makijaż- gotowy. Włosy-gotowe, ale i tak założę jedną z piotrkowych czapek, które przewalały się po całym domu! Spakowałam lustrzankę firmy Nikon do torby przeznaczonej właśnie do niej. Założyłam kurtkę i szalik. Jak na złość nie mogłam znaleźć żadnej czapki… Pobiegłam do salonu. Gdzie jest jakaś czapka!? Spojrzałam na kanapę. Spod poduszki coś wystawało. Odrzuciłam ją na bok. Czapka. Tam była czapka! Ufff. Założyłam ją i przyjrzałam się sobie w lustrze. Okrycie głowy ze specyficznymi oczami najprawdopodobniej nie należało do mojej kolekcji, a było Żyły. Założę się, że właśnie jej szuka… Trudno! Pod łóżkiem Kuby stoją dwa kartony jego czapek, więc niech sobie weźmie jakąś inną! Chciałam już wychodzić, gdy przypomniało mi się, że nie mam butów na nogach. Wyjęłam więc z szafki swoje brązowe trzewiczki. Otworzyłam drzwi. Pod dom akurat zajechał kamilowy samochód, więc pobiegłam w jego kierunku. Otworzyłam drzwi auta i wskoczyłam na tylne siedzenie.
-Heeej! Możemy ruszać!- utuliłam przez siedzenie Ewę.  Miałam ochotę przytulić się też do mistrza, ale nie chciałam przeszkadzać mu w kierowaniu.
-Nie możemy.- mruknął i podjechał pod dom Żyły.- Gdzie ten Pieter!?
-A to co? On z nami jedzie?- podniosłam jedną brew lekko do góry.
-A no zadzwonił do nas przed chwilą. Auto mu zapalić nie chce…-  Kamil zatrąbił. W oknie domu Żyły poruszyła się zasłona i ujrzeliśmy roześmianą mordkę Wiewióra. Pomachał nam. Czyli zaraz pewnie przyjdzie. Chyba, że szuka czapki… Po chwili znów firanka zafalowała i wyłonił się za niej Kubuś. Wypiął do mnie język i ukłonił się do Kamila i Ewy. Ja mu dam! Będzie chciał ze mną na trening iść!
Po jakiś dziesięciu minutach dołączył do nas Piotr.
-A więc tu jest moja czapunia! – nawet się nie przywitał. Po prostu ściągnął ze mnie swoją czapkę i rzucił we mnie drugą, którą miał jeszcze przed chwilą na swej głowie.- A tak się o nią martwiłem!
Kamil się roześmiał, a Ewa cyknęła nam zdjęcie. Nie mogła się dłużej powstrzymać. Pewnie dołączy do tego albumu, który jest dla niej najcenniejszy. Jednak według mnie są w nim po prostu ‘haki’ na każdego. Czasami sama z niego korzystam… Najpiękniejsze jest jednak to, że każde zdjęcie jest naprawdę ciekawie i szczegółowo opisane.
-Mistrzu! Dawaj gazu, bo się spóźnimy! Ale nam Kruczek da popalić… O BOŻE!- wykrzyknął, gdy byliśmy w połowie drogi na skocznię. Nasze domy były naprawdę blisko niej…
-Cóż to się wydarzyło Piotrze?- Ewa spojrzała w jego stronę.
-Zapomniałem syna! – cała nasza trójka spojrzała na niego wymownie.- No co… Może poczuje się jak Kevin sam w domu i wybaczy ojcu!
-On nie jest sam…- mruknęłam. Myślałam, że przynajmniej dziś nie będę miała go na głowie…
-Właściwie to jest tylko z kotem…
-Piotrek, jak mogłeś zapomnieć wziąć syna ze sobą!?- zapytała go Ewa.
-Kamilu, zawrócisz się? – zaskowytał Piotrek. No i co zrobić? Zostawić Kubę samego w domu choćby na chwilę grozi tym, że można już nie zastać tego domu w całości… Tak więc chcąc nie chcąc świadomy tego Kamil musiał się zawrócić.