*Piotrek*
-Czy wy kobitki zdajecie sobie sprawę, że zostawiliśmy 4
nieodpowiedzialne dzieciaki i Zośkę samych na prawie dwa tygodnie! Ja to nie
wiem czy cokolwiek zostanie z naszych pięknych domów!- westchnąłem na same
wspomnienie moich cieplutkich czterech ścian i ulubionego skórzanego fotela,
który zupełnie nie pasuje do reszty mebli w salonie. Kupiłem go sobie po
ostatnich Mistrzostwach Świata, zasłużyłem sobie chyba, co? Jak w tym roku też
zajmiemy jakieś podium, to kupię sobie drugi taki fotel, co by i Justynka mogła
obok mnie w takim siedzieć.
-Stary, może nie będzie aż tak źle!- poklepał mnie po
ramieniu Kamil. Wyprostowałem się i spojrzałem na niego. Był taki spokojny,
jakby czuł, że wszystko będzie okay. Jednak mi coś nie dawało spokoju.
-Wiewiór, za 15 minut będziemy u ciebie pod domem, nie martw
się.- roześmiał się Skrobot.
-Ty to lepiej patrz, jak jedziesz! Nie chcę dzieciaków
osierocić!- mruknąłem do niego i założyłem słuchawki na uszy. Czym ja się tak
przejmuje? Bo co takiego Koty ( bo podobnież Maciek się pomnożył!) mogłyby
zrobić mojemu kochanemu fotelowi?
-Ten fotel to taki niewygodny…- przez muzykę przebił się
jakże donośny głos mej współmałżonki.
-A ja chciałem ci kupić identyczny…- co oni wszyscy dziś
przeciwko mnie?
-Piotruś, dobrze się dziś czujesz?- znów zagadał do mnie
Kamil, ale ja dalej nie miałem jakoś ochoty z nikim gadać. Pogłośniłem więc
muzykę i przymknąłem oczy. Otworzyłem je dopiero, gdy nasz bus się zatrzymał.
Wybiegłem z pojazdu i pociągnąłem za klamkę. Mój Boże!
Zamknięte! Pukam, dzwonię, nic. Pozabijali się? Jednak moje przeczucia takie
niezawodne… Z kim ja teraz będę w pokoju na konkursach mieszkał!? A kto mi
będzie dzieciaków pilnował!?
-Może jeszcze śpią? Dopiero południe. Mieliśmy wrócić
wieczorem.- Justyna, jak zwykle mądrze
myśląca i opanowana, otworzyła drzwi naszym kluczykiem.
Na korytarzu panował względy porządek. Wbiegłem do kuchni.
Czyściutko. Salon. FOTEL STOI CAŁY! Ufff. Ale gdzie są dzieciaki, Koty i Zocha?
Wpadłem do pokoju Kuby. Żadnej żyjącej duszyczki tu nie było, tak samo jak w
naszej sypialni. Otworzyłem więc drzwi
do pokoju Karolci.
-Justysia! Patrz co się stało!- krzyknąłem, ale ona dalej
rozmawiała niczego nieświadoma z Małgosią.- JUSTYNA! Patrz co się stało!!!-
powtórzyłem dużo głośniej.
-Jednak pozabijali się? – dziewczyny wpadły do pokoju
zadyszane. Zmęczyły się pokonaniem kawałka drogi od salonu do pokoju naszej
córki? Co za kondycja! Muszę nad nimi z Zośką popracować… Oczywiście jak znajdę
Zośkę, bo tu jej nigdzie nie ma…
-Jakby coś się tu zmieniło, ale ani trupów ani brudu tutaj
nie ma.- Gośce włączył się czarny humor, ale mi wyjątkowo do śmiechu nie było.
Gdzie są moje dzieci? Kto będzie przekazywał dalej moje geny?
-Pomalowali ściany?- zapytała moja żona.
-Brawo! Ale gdzie oni są!?- zapytałem po raz enty.
-Może u mnie? – w końcu Małgośka powiedziała coś mądrego!
Brawa dla tej pani!
Pobiegłem nie patrząc na nic, mało nie zabijając się o
własne torby, które któryś z tych matołów zostawił na schodach! Czy tak trudno
było to wnieść do środka? Pociągnąłem za klamkę. Drzwi były otwarte. Gdy tylko
wszedłem do środka, odetchnąłem z ulgą, zarówno Kocur, jak i moje dzieci żyły!
Maniek siedział przywiązany do krzesła, które stało na
środku salonu Lewandowskich. Moje dzieciaczki, przebrane za jakiś Indian
biegały wkoło niego, ale gdy tylko mnie zobaczyły, przytuliły się do mnie.
-Ale się za wami stęskniłem!- potem dołączyły do nas
dziewczyny, więc małolaty poszły się z nimi przywitać. Usłyszałem jakieś jęki.
Odwróciłem się. No tak, Maciek dalej siedział związany! Nawet miał taśmą
zaklejone usta. Oderwałem mu ją niezbyt delikatnie.
-AŁA!- wydarł się na całą okolice! Zaraz Staśka zadzwoni na
policje, że Skarb zakłóca jej święty spokój.- Te twoje dzieci… To nie są
dzieci… To POTWORY! – warknął.
-No spokojnie!- pogroziłem mu palcem. Grabi sobie
chłopczyna, grabi… -Złość urodzie szkodzi. Nigdy nie wyrwiesz ZośkI!
-Już ją wyrwał.- podbiegł do mnie Kubuś.- Widziałem, jak się
prawie całowali!
-No co ty gadasz?
-Co tu taki syf!?- wykrzyknęła nagle Małgośka. Rozejrzałem
się dookoła, rzeczywiście, taki tu burdel! Po ilości plastikowych kubków
stwierdzam, że musiała być niezła impreza, ale postanowiłem się nie odzywać.-
Gdzie Zosia?- spytała głównego podejrzanego.
-Poszła z Kubą kupić worki na śmieci i jakieś płyny, żeby tu
ogarnąć to wszystko… Dlaczego tak szybko wróciliście?- jęknął Maniek. Czy on
zawsze musi tak marudzić? Gdy tak na niego popatrzyłem, to wrócił mi i humor, i
wewnętrzny spokój. Może brakowało mi jego marudzenia? Może rozrabiania
dzieciaków? Nie wiem. Muszę stąd jak najszybciej wyjść, bo będą kazać mi
sprzątać!
-Dzieciaki, Justyna, Gosia, idziemy na gorącą czekoladę! Ja
stawiam! Młodzież sprząta.- hehe mam plan!
-A ja!?- krzyknął Kocur, gdy zamknęły się za nami drzwi.
Ciekawe ile posiedzi jeszcze taki przywiązany do tego krzesła.
-To wyście mu to zrobiły?- dzieciaki pokiwały głowami.- To
już można chyba podciągnąć do znęcania się nad zwierzętami… hehe A jak mi
opowiecie ze szczegółami co tu się działo, to kupię wam jeszcze po dobrym
ciastku!
-TAAAAAAAK!
-TAAAAAAAK!
*Maciek*
No i sobie poszli. I zostałem sam. Związany. Dalej piecze
mnie skóra wokół ust po tym, jak Pieter oderwał mi tą taśmę. Co ja mu zrobiłem,
że zrobił to tak brutalnie!? Słyszę zgrzytanie kluczyka w zamku. Zosia i Kuba.
Moje wybawienie!
-Pomóżcie…- jęknąłem, gdy tylko drzwi się otworzyły. Zośka
mało nie przewróciła się ze śmiechu. Co w tym śmiesznego? Kuba podszedł,
poklepał mnie po ramieniu i też się roześmiał. Ciekawe, jak on by się czuł taki
związany i czy też by się tak śmiał! – Możesz mnie rozwiązać?!
-Nie umieć poradzić sobie dwójką małych dzieci…
-Powiedzieli, że mnie zwiążą tylko na chwilę, bo oni są
Indianami, a ja … - ale ja jestem głupi!
Nawet dzieci potrafią mnie podejść. Więcej nie będę z nimi
siedział, nigdy! Po tych dwóch tygodniach to nie wiem też, czy chce mieć
kiedykolwiek własne.
-A gdzie one są?- zapytała Zośka, stawiając butelkę z jakimś
płynem na stole.
-Piotrek je zabrał. – rzuciłem idąc do łazienki. Spojrzałem
w lustro. Na dodatek byłem cały pomazany jakimś czerwonym mazakiem. Żeby to nie
był ten, którym Kubuś pomazał ściany! Jego się nie da zmyć tak szybko… Pech
chciał, że to chyba właśnie był on.
-To oni już wrócili? – Kuba zrobił wielkie oczy.
-No wyobraź sobie, że tak. Zanim wrócą ponownie, ma tu być
porządek.- odpowiedziałem, próbując odmyć swoją twarz. Nic nie pomagało!
-To choć nam pomóż może!- krzyknęła do mnie Zosia,
najprawdopodobniej z kuchni, chyba nawet zamykała właśnie drzwi lodówki.
Spojrzałem w lustro. No pięknie, jeszcze się rozmazało.
-Teraz to wyglądasz, jak prawdziwy Indianin.- roześmiał się
Kuba.
-Matoł…- postanowiłem nie zwracać uwagi na dogryzki z ich
strony. Co z tego, że mam całą twarz czerwoną? To moja sprawa, nie ich.
-Myślisz, że się obraził?- brunetka szepnęła do mojego
brata, a ten coś jej odpowiedział. Niestety tak cicho, że tego nie usłyszałem.
Dziewczyna roześmiała się, czyli znów mnie obgadywali! Rzuciłem w nich poduszką
i poszedłem sprzątać w innym pokoju.
*Zosia*
Skończyliśmy sprzątać akurat w chwili, gdy drzwi mojego domu
się otworzyły. Pojawiła się w nich mama. Rozejrzała się.
-Brawo. Jak chcecie, to jednak umiecie posprzątać. –
uśmiechnęła się do nas promiennie.
-To mogę już iść?- spytał Maciek. Dalej był na nas obrażony.
Mama kiwnęła w jego stronę głową, więc chwycił kurtkę, naciągnął na nogi buty i
wybiegł bez pożegnania.
-Przejdzie mu.- Kuba ponownie się roześmiał patrząc przez
okno, jak jego brat potknął się o jakiś kamień na chodniku. – Idę, bo on się
zabije z tej złości! Cześć.- ucałował mnie w policzek, pożegnał się z moją mamą
i wyszedł. W końcu mamy względny spokój!
-Jak było? – spytałam, gdy w końcu mogłam usiąść na kanapie
i niczym się nie przejmować. Tak, to były naprawdę ciężkie dwa tygodnie. Chyba
zaczęłam doceniać rolę matki.
Usiadłyśmy obok siebie, prostując nogi i zakładając je na
stoliku obok. Brakowało mi tego.
-Nie powinnaś poprzypominać sobie czegoś do szkoły?
No tak. Jutro szkoła. Dlaczego!? Jak dobrze, że już niedługo
zawody w Wiśle, potem z Zakopanem. Wtedy znów nie pójdę do niej. Nie lubię
swojej szkoły.
Pokręciłam przecząco głową. Nie miałam na to teraz siły.
-Opowiedz mi, jak było na turnieju?- spojrzałam w stronę
mamy. Uśmiechnęła się na same wspomnienie. Musiało być ciekawie. Fajnie, że tam
pojechała. Odprężyła się i odpoczęła trochę, o ile przebywanie tyle czasu ze
skoczkami może kogokolwiek odprężać.
-To trzeba przeżyć. Może za rok ty pojedziesz? – spojrzała
na mnie troskliwym wzrokiem, albo mi się wydawało, albo nie chciała mi czegoś
powiedzieć…