*Następnego dnia rano*
-Impreza? TU!? – to dlatego sami dobrowolnie posprzątali ten
syf, a mi kazali iść spać…
-Nie, nie tu.- uśmiechnął się Maciek, a ja odetchnęłam z
ulgą. -U ciebie w domu. Tu będą siedzieć dzieci…- czy oni to mówią poważnie?
-No chyba was obu pogięło! U MNIE!? IMPREZA!? Przecież jutro
wraca Piotrek z Justyną i moją mamą!
-Do jutra posprzątamy.- zapewnił mnie starszy z Kotów.
-Kuba, NIE! Czy wy nie rozumiecie słowa nie?
-Ale…
-NIE! – uważałam rozmowę za zakończoną, więc zwróciłam się w
stronę kuchni i chciałam tam też pójść, by zrobić sobie śniadanie.
-Skarb, zrób coś!- jęknął błagalnie Kuba.
Na dodatek jeszcze mój telefon zadzwonił. Piotrek. Odebrałam i przywitałam się
z nim jakby niby nic.
-Co ty nie odbierasz? – zarzucił mi od razu Piotrek.- Jak
tam? Mój dom jeszcze stoi?
-Nie… Mi nie ufasz? – zapytałam z żalem.
-Nie obrażaj się, Młoda! Nie zapominaj tylko o Kocie. Pilnuj
go. Dokarmiaj. Bo sam sobie rady nie da! W sumie szkoda, że nie mogłem go ze
sobą zabrać…
-Jakiego kota? Ty masz kota?- przytrzymywałam komórkę ramieniem przy uchu i
smażyłam kurczaka, z którym zamierzałam zrobić później sałatkę.
-No nie wiem czy mam Kota... –chwila ciszy.-W sumie to on
nie jest mój, tylko taki nasz drużynowy. Hehe
-To czemu on jest u ciebie, a nie u kogoś innego z drużyny?-
kurczak się przypala! Zdjęłam
patelnię z ognia.
-Bo jakby go nie było, to dzieci by ci w ogóle nie dawały
odpocząć, a tak bawią się z Kotem. Widzisz, ja myślę!
-Czeekaaj… Gdzie jest ten kot? Dzieci nie bawią się z
żadnym… aaaa ten Kot!
-A to ty myślałaś, że jaki Kot?
-Nie ważne. Masz nawet dwóch Kotów…- miałam ochotę przywalić
sobie tą patelnią w głowę. Że też od razu się z nim nie zrozumiałam! –Chwila.
Dlaczego mam go dokarmiać?
-Bo to nasz Skarb jest! Trzeba o niego dbać. Ale nie za
dużo, bo się przyzwyczai! A dobrze się sprawuje?
-On czy dzieci?
-Ogół. A skąd się wziął tam u was drugi Kot?
-Przybłąkał się. I niczym się nie przejmuj, dam radę ze
wszystkim! O dzieci już wróciły, muszę lecieć. Pa.- cmoknęłam do słuchawki, wrzuciłam
kurczaka do miski i pobiegłam otworzyć drzwi babci Żyle z dzieciakami.
*Maciek*
-Nie będzie żadnej imprezy ani w tym domu ani u mnie.-
powiedziała stanowczo.
Dlaczego ona jest taka uparta? Przecież do jutra spokojnie
posprzątamy. Na pewno damy radę. Tym bardziej, że tamci mają wrócić przed
wieczorem. Kuba dalej się z nią kłócił i podawał dobre powody, dla których
zrobienie imprezy tu i teraz jest genialnym pomysłem, ale jej kontrargumenty
były jeszcze lepsze.
A może ona ma racje? Może ta impreza to szczyt głupoty i
nieodpowiedzialności? W ten sposób pokażemy, jak daleko nam do dorosłości? Może
czas przestać być dzieckiem?
Ale Kuba zaprosił już tyle ludzi na dzisiejszy wieczór. Mamy
ich wszystkich zawieść? Mamy od tak zmienić ich plany? Powiedzieć, że mamy ich
w nosie?
Tego nie zrobię. To są moi bliżsi lub dalsi znajomi. Nie
mogę ich zawieść!
Trzeba włączyć swój urok osobisty, który na pewno dalej na
nią działa. W końcu kiedyś szalała za mną…
Chciała od nas odejść, pójść do pokoju Karolinki i pobawić
się z dzieciakami. Wolała je od nas.
-Zosiu.- złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem do siebie.
Straciła równowagę i wylądowała na moich kolanach. Spojrzałem prosto w jej
ciemne oczy. Nagle straciła tą swoją pewność siebie. Cicho westchnęła.
-Ile osób zaprosiliście?- spytała szepcząc.
-Kilkanaście.- wyszeptałem jej do ucha. Sam nie byłem pewny kogo
zaprosił mój brat.
-Maciek…- spojrzała na mnie wymownie tak, że aż przeszedł
mnie dreszcz. Uśmiechnąłem się do niej krzywo.
-To jak? Zgadzasz się?
A wtedy do pokoju wbiegł Kubuś przebrany za jakiegoś
Indianina. Zatrzymał się i zaczął nam się przyglądać.
-Maciek i Zośka, zakochana para! Siedzą na kominie i całują
świnie!- zaczął podśpiewywać.- Tata to miał racje, że będziecie razem!-
krzyknął i pobiegł do Karolinki.- Młoda! Szykuj się, będzie ślub!
Roześmiałem się, a Zosia wstała i poszła do kuchni. Oblał ją
rumieniec. Nie powiedziała ani słowa, czyli co, zgodziła się czy nie?
Poszedłem za nią. Rwała sałatę do dużej, niebieskiej miski.
-Czyli możemy?
-Możecie.- odpowiedziała i zaczęła kroić ogórki.
-Robisz tą sałatkę na naszą imprezę?
-Dobra. Mogę wam ją dać, ale… macie zaprosić mi Krzysia.
-Miętusa?
-Miętusa! Z kim będę tu siedzieć? Bo przecież nie zostawimy
samych dzieci… Nie wiem kto jest gorszy, one czy wy?
Czyli po raz kolejny to mi udało się przekabacić Zośkę! 2:0
dla mnie! Kuba może się ode mnie tylko uczyć.
-Bij pokłony!- stwierdziłem przechodząc obok starszego
brata. Usiadłem na kanapie i wybrałem numer do Titusa. Zaprosiłem go i Grześka.
Niech wpadają, dzisiejszego wieczoru drzwi otwarte dla każdego!
Przyszło jednak trochę za dużo ludzi. Jedna sałatka chyba
nie starczy. Zamówiliśmy jeszcze kilka opakowań pizzy z pobliskiej restauracji.
Byłem pewny, że przyjechał dostawca, więc chwyciłem portfel i otworzyłem drzwi,
do których ktoś pukał.
-Ooo Zośka! Jak się bawisz? – spytałem.
-A ty już pijany… Ścisz muzykę, bo pani Stasia zadzwoni na
policję! I zawołaj Titusa.- zawołałem więc go, ale muzyki ściszać zamiaru nie
miałem.
Titus przybiegł uśmiechnięty i oparł się o framugę drzwi.
-A ty Zosia, co się nie bawisz z nami?
-Bo zajmuję się dziećmi… Gdyby nie ja, to Koty też by cię
nie zaprosili… Idziesz ze mną?
-FOCH!- fuknął w moją stronę i poszedł za dziewczyną. Nie
zdążyłem zamknąć drzwi, a przed dom zajechała policja.
-WYŁĄCZAĆ MUZYKĘ!- krzyknąłem. Wyłączyli. No to lajcik.
Krzysiek został na miejscu, a Zocha pobiegła do dzieciaków. Tylko oni nic nie
pili…
Titus ułaskawił jakoś policjantów i odjechali. Już nigdy nie
zrobię tu imprezy, Staśka wszystko zepsuje…